piątek, 6 maja 2016

Nudna powtórka z rozrywki


Na wstępie zaznaczę, że bardzo podobały mi się produkcje „Avengers. Wiek Ultrona” i „Kapitan Ameryka. Zimowy żołnierz”. Dodatkowo dodam, że uwielbiam ekipę „Avengersów” z Tonym Starkiem na czele, dlatego tym bardziej mi żal, że „Kapitan Ameryka. Wojna bohaterów” jest taką powtórkową i lekko nudnawą kolejną propozycją Marvela. 

Najnowszy film o ekipie Avengers kontynuuje wydarzenia z „Wieku Ultrona”. Na początku filmu od razu zostajemy wrzuceni w sam środek akcji. Superbohaterowie są w trakcie misji w Nigerii, która niestety po raz kolejny kończy się śmiercią niewinnych cywilów. Świat nie może sobie na takie zachowania dłużej pozwolić, a politycy chcą mieć kontrolę na herosami – proponują więc podpisanie ustawy, w ramach której Avengersi byliby kontrolowani – ich zachowanie, jak i udział w operacjach militarnych. W tej sprawie superbohaterowie nie staną po jednej stronie, a stworzą dwa obozy, na czele których staną Iron Man i Kapitan Ameryka. Szumnie nazwany konflikt między wspomnianymi na ekranie nie wygląda wcale groźnie – przypomina raczej małą różnicę zdań. Ze sztucznego konfliktu nie zbuduje się napięcia, które jest potrzebne, by widz został wciągnięty w akcję i nie przestał interesować się wydarzeniami na ekranie. Pomógłby wyrazisty antybohater, ale jego niestety w tym filmie brak – szkoda. 

Realizacyjnie film jak zwykle został zrobiony z rozmachem, a sceny walk nakręcone ruchomą kamerą świetnie oddają charakter i dynamikę walki – na dużym ekranie robi to ogromne wrażenie. Scena początkowa daje nam tego przedsmak, ale po niej musimy trochę poczekać na kolejne starcia, a w międzyczasie dostajemy serię rozmów między bohaterami, które przyznam lekko nudzą. 

Kontynuacje mają to do siebie, że wiemy, czego możemy się spodziewać, ale mimo wszystko oczekujemy, że film będzie przynajmniej tak dobry jak poprzednia część, a może nawet lepszy. Wchodzimy po raz kolejny do znajomego świata – znamy te twarze, nazwiska, miejsca i rekwizyty, oczekujemy czegoś nowego, dodatkowego, jakiejś niespodzianki. Na pewno nie jest nią Czarna Pantera i małoletni Spiderman, chociaż sceny z ich udziałem i Ant-Manem należą do przyjemniejszych. 

„Kapitan Ameryka. Wojna bohaterów” jest moim zdaniem gorszy od poprzedników, co nie świadczy o tym, że jest złym filmem, raczej przeciętnym. Szwankuje przede wszystkim scenariusz i konstrukcja niektórych bohaterów. Sytuację ratuje jak zwykle Tony Stark, czyli Robert Downey Jr.


Kapitan Ameryka. Wojna bohaterów
Reżyseria: Anthony Russo, Joe Russo
Występują: Robert Downey Jr., Chris Evans i inni.
DISNEY
2'26''



sobota, 9 kwietnia 2016

Kocham musicale, ale same piosenki to nie wszystko, musi być też historia!


Kocham musical! Musicale są magiczne. Musicale są bajkowe. Musicale są trudne i najlepiej sprawdzają się na deskach teatru. Co chwilę pojawiają się jednak odważni, którzy przenoszą je do świata filmu. Z lepszym lub gorszym skutkiem. "Deszczowa piosenka", "Grease", "West Side Story", Kabaret" - to te z "lepszym skutkiem" :)

"#Wszystko gra" Agnieszki Glinskiej niestety nawet nie próbuje być musicalem na miarę tamtych. Za to winny jest wykorzystania największych polskich przebojów, na czele z "Małymi tęsknotami" i "Bossanovą do poduszki".

Najpierw PLUS
Jest jeden: PIOSENKI - wzruszające i magiczne, bo powstały dawno temu, a nowe aranżacje nadały im nowe, świeże brzmienie. I na tym kończą się zalety tego filmu. Jak się okazuje same piosenki to nie wszystko...

RESZTA.
Nawet nie wiem, o czym był ten film? Jaka była fabuła i jakie zakończenie!? Gdzie był scenariusz??Pamiętam tylko kolejne piosenki wyśpiewywane przez Kingę Preis, jej młodszą koleżankę po fachu i zawsze świetną Stanisławę Celińską. Nie miały we trójkę co grać, ale przynajmniej wtłoczyły trochę krwi i życia do swoich postaci. Gorzej jest z Panami, którzy wyglądają w tym filmie jak wieszaki na ubrania - snują się na ekranie, raz patrzą w prawo, raz patrzą w lewo i ładnie wyglądają w garniturach... Najgorsze jest to, że fabuła w tym filmie to jedno WIELKIE niedopowiedzenie... Są główne bohaterki - dziewczyny, które jako tako znamy - jest też piłkarz, o którym nic nie wiemy, poza tym, że ma dużo pieniędzy, nie chce już grać i pije, a po krótkim "cześć" zakochuje się w Kindze Preis. To ja się pytam, gdzie pierwsza randka? Nie wspominając już, że zakończenie jest żadnym zakończeniem.

Zdenerwował mnie ten film, bo wyszłam nucąc w głowie polskie piosenki, a nie chciałam ich pamiętać z takiego filmu, który mam wrażenie zrobiono tak: kręcimy musicalowe teledyski, a potem połączmy to w całość i jakoś to będzie... jakiś film będzie. Ja nie chcę jakiś, ja chcę FILM. "#Wszystko gra" nim nie jest.


#Wszystko gra
Reżyseria: Agnieszka Glińska
Występują: Kinga Preis, Eliza Rycembel, Stanisława Celińska i inni.
NEXT FILM
1'30''

środa, 23 marca 2016

Elegancka dama w vanie


Główną bohaterką opowieści „Dama w vanie” jest staruszka, która – jak zdradza tytuł – mieszka w vanie i pomieszkuje na ulicy pewnej brytyjskiej dzielnicy. Mieszkańcy obchodzą się z nią jak z jajkiem, ale dama z vana wcale nie traktuje ich przez to grzeczniej. Staruszka jest obcesowa, bezpośrednia i niegrzeczna, do tego ma mnóstwo przedmiotów ze sobą i wokół siebie, a wszystko wokół niej delikatnie pisząc nieładnie pachnie. 

Szczęście bądź pech sprawia, że miano jej przyjaciela zyskuje sobie samotny pisarz – dramaturg, który przygarnie damę na swoje podwórko. Jak się domyślacie z tej cokolwiek dziwnej ale wyjątkowej przyjaźni wynikną zabawne lub trochę mniej zdarzenia. Staruszka znajdzie pomocną dłoń, a pisarz nową muzę?! W końcu jest to ekranizacja sztuki! 

Pod przykrywką brytyjskiej komedii kryje się w tym obrazie dość smutna historia starszej Pani, która staje się bezdomną mimo że wcale nie musi – tak po prostu się stało. Zbieg pewnych okoliczności, strach i brak pewności siebie sprawiły, że Dama schowała się w vanie, by resztę życia spędzić właśnie w nim. 

„Dama w vanie” jest urocza, zabawna i bardzo mądra – uwiodła mnie ta postać grana przez genialną Maggie Smith i angielskie poczucie humoru wplecione w świetnie napisane dialogi. 

I mam tylko jedno „ale”, że po niecałej godzinie oglądania filmu, zaczęło mi się niestety trochę nudzić! To wina scenariusza, który na początku zaskakuje i wciąga historią brawurowo zachowującej się staruszki i jej przyjaźni z samotnym pisarzem, ale pod koniec nuży i zaczyna się powtarzać. W tym momencie historia mogłaby się już skończyć, miast na siłę ciągnąć metry taśmy filmowej aż do dość dziwnego końca. 

„Dama w vanie” to przyzwoity film ze świetną, uroczą Maggie Smith. Tak naprawdę tylko dla niej warto zobaczyć ten film! I jeszcze dla zabawnych, złośliwych dialogów. Ten obraz jest zupełnie inny od tych, które oglądacie w kinach. Nie błyska, nie strzela, ale porywa do tańca w takt życiowej historii pewnej damy. I czasami warto wejść do kina, by na ucho, po cichu posłuchać takiej bardzo przyziemnej, szczerej historii.

Polecamy :)

"Dama w vanie" - 5/6

PS Od dzisiaj wprowadzamy ocenę punktową każdego filmu. 
Skala 6-punktowa. Jak w szkole.
6 - GENIALNY, tylko dlaczego na to miano zasługują tylko "Blade Runner" i "Podziemny krąg" ;) czyli film idealny pod każdym względem
5 - BARDZO DOBRY - naprawdę trzeba zobaczyć (mimo małego "ale")
4 - ŚREDNI, przeciętny, przyzwoity, czyli jak to mówią młodzi "dupy nie urywa". Niby jest ok, ale coś byśmy zmieniły
3 - SŁABY, ale ma jakieś zalety
2 - SŁABY, ale nie możemy znaleźć żadnych zalet
1 - po prostu ZŁY


Dama w vanie
Reżyseria: Nicholas Hytner
Występują: Maggie Smith i inni
1'44''
UIP




niedziela, 13 marca 2016

Moje życie z Weroniką i Kieślowskim



Dzisiaj mija 20. rocznica śmierci Krzysztofa Kieślowskiego.

Nie znałam go dobrze (mam na myśli twórczość). Poznałam za późno. Dopiero na studiach odkryłam jego "Dekalog" i "Podwójne życie Weroniki", a potem "Trzy kolory". "Niebieski" zrobił na mnie ogromne wrażenie. "Czerwony" wzruszył. "Biały" rozbawił. Jego "Weronika" zainspirowała mnie do napisania scenariusza, który pozwolił mi dostać się do Łódzkiej Szkoły Filmowej. Scenariusz zatytułowany był "Studniówka", a główną bohaterką była właśnie Weronika, ale podobieństwo nie tkwiło tylko w imieniu. Szkoda, że nigdy nie udało mi się przenieść tej historii na ekran.

Bliskie jest mi Jego niedopowiedziane, przemilczane kino. Tak niewiele pada w nim słów, a tak wiele jest w nim emocji.

Muzyka. Kadry. Mimika twarzy. Gesty - dopracowane nieznośnie perfekcyjnie. Czasami patrząc na scenę zastanawiałam się, jak można tak dokładnie wszystko widzieć i wiedzieć.

Tak jak Woody Allen rzadko bywał zadowolony z efektu swojej pracy. Mam wrażenie, że oddawał całego siebie w każdym swoim filmie. Dużo go ta praca kosztowała, ale czy umiałby inaczej? Być portierem?

Nie wszystkie Jego filmy przetrwały próbę czasu, ale niektóre są wciąż aktualne i zapierają dech w piersiach. Ostatnio oglądałam ponownie "Krótki film o miłości" - poezja, rzecz o chorobliwej namiętności. Delikatność i brutalność w jednym.

Do Niego się wraca. Ja wracam do filmów Kieślowskiego. Jestem w trakcie przejmującego "Dekalogu".

C.D.N.

wtorek, 1 marca 2016

Nowy Jork. Lata 50. "Carol". Therese. Spotkanie. Pożądanie. Miłość?


Ten film pochłonął mnie bez reszty od pierwszych minut i pierwszego magnetyzującego spotkania Carol (Cate Blanchett) i Therese (Rooney Mara). Zatraciłam się w tym świecie z lat 50’, przyozdobionym przepięknymi zdjęciami, które razem z nastrojową muzyką stworzyły niesamowity klimat tego obrazu. 

„Carol” opowiada o miłości, ale o miłości innej, niedozwolonej, złej, niepasującej do normalnego schematu amerykańskiej rodziny, bo między dwiema kobietami. Trzeba podkreślić, że w tamtych czasach o miłości homoseksualnej się nie mówiło – był to temat wstydliwy. Co więcej, osoby, które przyznawały się do innej orientacji niż heteroseksualna próbowano leczyć psychoterapią, a nawet elektrowstrząsami czy lobotomią! 

Carol jest dobrze sytuowaną dojrzałą kobietą, która wie czego chce i nie ukrywa tego. Spotyka się z kobietami, uwodzi je, zaprzyjaźnia się, bo sprawia jej to przyjemność. Czasami się zakochuje. Carol nie jest jednak sama, ma męża, z którym chce się rozwieść i córeczkę, którą bardzo kocha. Pewnego dnia w sklepie poznaje młodziutką Theresę, która jest zafascynowana kobietami. Therese’a w odróżnieniu od Carol nie wie, czego oczekuje od życia, chce poeksperymentować. Carol ją magnetyzuje, uwodzi spojrzeniem, zapachem, sposobem bycia. Spędzają razem niedzielę, a potem trochę więcej czasu. 

Miłość to czy tylko fascynacja? Odpowiedź na to pytanie otrzymacie dopiero na samym końcu tego pięknego poematu o miłości. Obie aktorki, które odtwarzają w nim główne role, zostały za nie słusznie nominowane w tym roku do Oscara (niestety statuetek nie otrzymały). Cate i Rooney stworzyły bowiem niesamowite kreacje - delikatnych, wzruszających, a przy tym wyrazistych i silnych kobiet, które mnie urzekły i fascynowały przez cały film. 

Można powiedzieć, że na chwilę zmieniłam orientację i zakochałam się w „Carol”, która uwiodła mnie i zabrała w intrygującą podróż w przeszłość w lata 50’. 

Uwielbiam muzykę z tego filmu, zdjęcia, które zasłużyły na Oscara, zwróćcie też koniecznie uwagę na kostiumy, rekwizyty, auta i wystrój wnętrz! Ten film to właściwie jeden wielki, piękny, intrygujący obraz, który magnetyzuje. 

„Carol” jest zjawiskowa! Tak jak Cate Blanchett w tej roli!


Carol
Reżyseria: Todd Haynes
Występują: Cate Blanchett, Rooney Mara
Gutek Film
1'58''





piątek, 26 lutego 2016

Oscary 2016 - na kogo stawiacie???



Oscary już za chwilę. Na czerwonym, pięknie wypranym dywanie, swoje stópki postawią największe gwiazdy i gwiazdki kina. Sukienki, uśmiechy, wszystko na pokaz i do wynajęcia. Najprawdziwsze są tam, o ironio, filmy, które próbują w ramach pewnej umowności oddać nam różne aspekty rzeczywistości. Od lat gala jest za dłuuuga, ale wciąż nie mniej zabawna i złośliwa, a MY dalej nie umiemy załatwić sobie dobrego tłumacza!? WTF?!

Najlepsza w tym wszystkim jest zabawa w zgadywanie, kto w tym roku?? Przekonał do swojej pracy Szanowną Akademię i czemu nie był to ZNOWU Leonardo Di Caprio? :)

Typy Oscarowe wg Dwóch Dziewczyn:


Zacznijmy od najważniejszego...

Najlepszy film 



















EWA: Na początek pytanie: co tu robi „Most szpiegów”? Zajmuje tylko miejsce innym. Mój Oscar wręczyłabym twórcom "Mad Maxa". Choć podobały mi się też "Spotlight", "Big Short", "Zjawa", "Marsjanin"… Ale Mad Max to było widowisko.

ANIA: Też się dziwię, co wśród tych bardzo dobrych filmów robi przeciętny "Most szpiegów" albo dobry, ale zupełnie nie na Oscara "Marsjanin"?! 
Waham się między wstrząsającym "Spotlight" a poruszającym "Pokojem". Na pewno nie wybrałabym "Zjawy". Wybieram jednak "Spotlight"! Za temat, reżyserię, aktorstwo!

A teraz drugi po Bogu ;)


Najlepszy reżyser



ANIA: Nie ma takiej opcji, żeby dwa razy z rzędu Innaritu zgarnął statuetkę w tej kategorii!! Kusi mnie wiekowy George Miller, któremu Akademia może dać nagrodę za tzw. całokształt twórczości - w końcu Pan zatoczył ogromne koło od pierwszego do ostatniego "Mad Maxa" :) ale serce jednak podpowiada, że najlepszą robotę reżyserką w tej ekipie wykonał... Thomas McCarthy w filmie "Spotlight".

EWA: Krótko. Adam McKay za BigShort. Pięknie to zrobił. Nie znam się na robocie reżysera, ale jeśli jego zadaniem jest pospinanie wszystkiego ze wszystkim i wszystkich ze wszystkimi, przemielenie tego i stworzenie czegoś, co ma ręce, nogi a i jest w dodatku ciekawe, to zdecydowanie Panu Adamowi się ta sztuka udała.

ANIA: Adam był na moim miejscu drugim :))

Najlepszy fundament filmu, do którego możemy czasami wzdychać :))

Najlepszy aktor pierwszoplanowy



EWA: Wyłącznie Leo, bo po pierwsze to geniusz aktorstwa jest, a po drugie wielbię go. No i za to, jak się brechał z Lady Gagi J Wkurzę się, jak statuetkę dostanie ktoś inny i uwierzę w każdy spisek, który będzie miał choć pył prawdopodobieństwa.

ANIA: Haha :) Ewa chyba nie jesteś obiektywna! Opanuj się! W sumie to bardzo słabo obstawiona kategoria. Matt Demon w "Marsjaninie" był świetny, ale nie na Oscara. Kreacja Eddie'ego Redmayne'a była bardzo przeciętna. Michael Fassbender podobał mi się w roli Steve'a Jobsa ogromnie, ale to też nie rola na Oscara. Filmu z Bryanem "Breaking Bad" Cranstonem nie widziałam, ale myślę, że z Leonardo nie ma szans. Ale Ewo pamiętaj - tylko dlatego że wszystkie inne role są słabe, stawiam na Leosia :) On chyba by się rozpłakał, jakby w końcu nie dostał. Mam wrażenie, że Akademia czuje tę presję! Sercem uhonorowałabym Fassbendera, ale myślę, że wygra Leo.

Te, którym zazwyczaj czegoś zazdrościmy :)))

Najlepsza aktorka pierwszoplanowa


ANIA: Tutaj nie mam wątpliwości: tylko Brie Larson za "Pokój".
EWA: Jennifer Lawrence  bo: 1. Lubię ją, 2. Tylko ten film oglądałam :D

Posiłki, czyli drugi plan :))

Najlepszy aktor drugoplanowy



ANIA: Na pewno nie Tom Hardy, mimo mojej ogromnej sympatii do tego aktora. Waham się między Sylwestrem Stallone a Markiem Ruffalo, który w "Spotlight" stworzył genialną postać. Sylwek też był jednak dobry w powrocie "Rocky'ego" :)) i co doceni Akademia?? Ja jednak wybieram Marka, chociaż serce wędruje do Sylwestra, to rozum mówi Mark.

EWA; Absolutnie Mark Ruffalo w "Spotlight". On ukradł ten film. Doskonale zagrana postać dziennikarza. Obraz odmienny od tego, którym ostatnio nas się karmi. Uczciwy, pracowity, dociekliwy, wyobcowany – takiego dziennikarza stworzył Ruffalo i to była kreacja urzekająca.

Najlepsza aktorka drugoplanowa



ANIA: Ta kategoria jest wyjątkowo dobrze obsadzona. Świetna, zupełnie inna Jennifer Jason Leigh u Tarantino, odmieniona Kate Winslet u Danny'ego Boyle'a, ale na uwagę zasługuje też Alicia Vikander w słabym filmie "Dziewczyna z portretu". Trudny wybór, ale postawię na Kate Winslet, chociaż z Oscara dla Vikander też się będę cieszyła, ale myślę, że to jeszcze nie w tym roku.

EWA: Kate Winslet, bo to byłaby piękna ceremonia. Kate i Leo <3

ANIA: Ewa jesteś romantyczna!!! :)


A teraz kategoria, którą lubimy najbardziej... bo same piszemy trochę;)

Najlepszy scenariusz oryginalny



ANIA: "Spotlight" - po prostu! Dla mnie nie ma innego kandydata! Świetnie napisana historia, od początku do końca wciąga, zaskakuje kiedy trzeba, a przy tym ma w sobie mnóstwo emocji. Nie szantażuje emocjonalnie w żadnym momencie, ale trafia w sedno i w serce!

EWA: Mocno kibicuję "Spotlight". Jest coś pięknego w tym scenariuszu. Akcja toczy się tak miarowo, a zwrotom akcji nie towarzyszą żadne wybuchy. Bardzo ciekawa koncepcja, która zgrała się i z aktorami i z opowieścią o dociekliwym, mądrym dziennikarstwie.

Najlepszy scenariusz adaptowany



ANIA: "Big Short" lub "Pokój". I chyba jednak "Big Short". Chociaż do końca mam wątpliwości. Musiałabym chyba jeszcze raz obejrzeć dwa te filmy po sobie i wtedy byłabym pewna, ale wybieram "Big Short".

EWA: Adam McKay i Charles Randolph, "Big Short". No bo to dobre było.

Nimi filmy są opowiadane... obrazami, czyli

Najlepsze zdjęcia



ANIA: Może w tym wypadku "Carol"? Za oddanie klimatu. Nie sądzę, by Lubezki zdobył drugiego Oscara, ale jego praca w "Zjawie" naprawdę robi wrażenie! Jestem też pod wrażeniem pracy operatora przy "Sicario". Nie jestem 100% przekonana. Stawiam na najsłabszego, czyli "Sicario"! Pewnie wygra "Zjawa" lub "Mad Max".

EWA: Zjawa albo Mad Max. Hmmmmm… Zjawa. Bo Mad Max miał za dużo kompa, za mało realu.


Następna kategoria jest nam też bliska, bo mamy czułe uszka :))

Najlepsza piosenka



EWA: "Simple Song #3 " z filmu "Młodość". Tę piosenkę puszczałam sobie non stop przez dobry miesiąc. Przepiękne, optymistyczne, niebanalne. Oscarowe.

ANIA: Tak. Piosenka z "Młodości" ma w sobie coś. Pytanie tylko, czy Akademia wybierze taką skromną kompozycję, mając obok motyw przewodni do ostatniego Bonda, Lady Gagę i piosenkę z filmu "50 twarzy Grey'a" :) Szczerze wątpię, ale zobaczymy. Ja też stawiam na "Simple song #3"

To, co pomaga, ale czasami przeszkadza :))

Najlepsze efekty specjalne



ANIA: Jednak "Mad Max" - te efekty naprawdę zrobiły tam większość roboty :))

EWA: Ja Oscara dałabym "Mad Maxowi". Ale pewnie miś ze Zjawy capnie go sobie bez oglądania się na moje rozważania J

ANIA: Dodajmy do tego jeszcze najlepszą animację: najlepszą, najmądrzejszą i najcieplejszą, jaką widziałam ostatnio "W głowie się nie mieści". Plus chrakteryzację: czyżby miś i Leo zdobyli Oscara w tej kategorii? A może jednak "Carol" lub "Dziewczyna z portretu"?

Wszystko okaże się już w tę niedzielę :) Najważniejsze to to, czy Leonardo wyjdzie z gali uśmiechnięty czy zapłakany :)) reszta jest tylko resztą i bardzo drogim targiem próżności, na który mimo wszystko lubimy popatrzeć i na Goslinga w nowym garniturze czy Julię Roberts w pełnym uśmiechu :))


Dwie Dziewczyny i Film
pozdrawiają

piątek, 19 lutego 2016

Ave, bracia Coen!


I cóż zrobię, że uwielbiam humor braci Coen. Jak mrugają do mnie oczkiem, jak wyśmiewają się z samych siebie, ze swojej branży, religii, a w swoim ostatnim filmie nawet z postaci Jezusa. Kocham taką ironię i złośliwość, a ich ostatni film sprawił mi ogromną filmową przyjemność i wychodziłam z kina z uśmiechem. 

„Ave, Cezar!” to osadzona w latach 50’ XX wieku piękna, wystylizowana, cudownie złośliwa satyra na Hollywood. Mamy więc błyszczące kostiumy, błyszczące gwiazdy i studio produkcyjne, które w sposób taśmowy wypluwa kolejne sceny, sekwencje, filmy i znane nazwiska, a wśród nich jest gwiazdor wielkiego formatu Baird Whitlock. Zagrał go genialnie i z urokiem godnym wielkiego aktora George Clooney. Whitlock jest typową gwiazdką. Zdradza żonę. Lubi sobie wypić. Nie grzeszy inteligencją. A do tego ktoś porywa go w trakcie dnia zdjęciowego. Ginie gwiazda, producenci starają się nie robić zamieszania, ale studio kosztuje, więc robią, co mogą, by gwiazda się znalazła! 


Główną siłą napędową tego filmu jest producent Eddie Manix grany świetne przez Josha Brolina. Jego postać to hołd złożony wszystkim producentom, którzy swego czasu nie spali, nie jedli, by dopiąć wszystko na ostatni guzik w studiu filmowym. Jest on jedyną rozsądną postacią w tym filmie, którą można brać na poważnie (a przynajmniej można się starać). 

Reszta to zbiór ciekawych osobistości, które wyglądają jakby ktoś je wyjął ze śmiesznej animowanki. Scarlett Johansson gra syrenkę i matkę nieślubnego dziecka, Tilda Swinton szaloną dziennikarkę węszącą newsy o gwiazdach, a Chunning Tatum zaskakuje i uroczo wygląda w stroju marynarza. 

Cały ten film to taki mały występ, mały musical i świetna stylowa komedia w jednym. Jest w tym filmie i śpiew i taniec, ale także sensowna historia i zabawne scenki. Te małe scenki rodzajowe składają się w jedną większą, sensowną, widowiskową i zabawną całość. 

Przy okazji oglądania „Ave, Cezar!” przypomniały mi się filmy Wesa Andersona, które są podobnie dopracowane (kostiumy, scenografia, dialogi – wszystko przemyślane i bez przypadku). 

Siła filmu Coenów tkwi w scenariuszu, konstrukcji postaci (bo nawet najmniejsza postać jest wiarygodna) i dialogach. 
Mam tylko jedną wątpliwość, że osoby, które nie znają tego świata… aktorów, scenarzystów, filmów, Hollywood… i on ich w ogóle nie interesuje, mogą się zwyczajnie nudzić.
Nie należę na szczęście do tych nielicznych ;) i ten hołd złożony staremu kinu mnie oczarował i rozbawił.

"Ave, Cezar!"


Ave, Cezar!
Reżyseria: bracia Coen
Występują: George Clooney, Josh Brolin, Scarlett Johansson i inni.
UIP
1'46''



piątek, 12 lutego 2016

Red is the new Black


A więc TAK. 

Miałam wczoraj randkę z Tym przystojniakiem. To była wyjątkowa przyjemność. 

Chociaż koleś jest nieokrzesany, tylko w masce wygląda na przystojnego (bo pod spodem jak... mapa Utah?? :)), do tego mogą Cie porwać, bo Go znasz.


Mnie porwała tylko historia, na szczęście.

Koleś nazywa się DeadPool i nie miał łatwego życia. Gdy już zbliżał się happy end przyszedł RAK i zajął mu kilka ważny narządów. Czerwonoskóry chciał przetrwać, ale zadał się z grupą trzymającą władzę przy laboratorium X-Menów, a zmutowane geny dały mu nieśmiertelność, ale i troszkę go oszpeciły (troszkę, to mało powiedziane, ale zobaczycie w kinie).

Cóż więc mu pozostało?Złośliwe poczucie humoru, ochota na dobrą zabawę i nieśmiertelność.

Ksywa wzięta z baru,kolor stroju, by krył ślady krwi i pewien ZŁY, którego trzeba zlikwidować.... niby banał, ale zabawa dopiero się zaczyna.

Ten film był dla mnie przyjemnością i świetną zabawą. Wychodziła z niego na kolanach jak po "Spotlight", ale było mi przyjemniej, bo z uśmiechem na ustach!

Złośliwy humor po bandzie bawi do łez :))) już od samej czołówki! Nawiązania do innych filmów, postaci, aktorów sprawią przyjemność każdemu kinomaniakowi, a do tego JAK to wszystko jest dobrze zrobione technicznie (zwróćcie zwłaszcza uwagę na otwierającą scenę!).

Ryan Reynolds wymiata jako Czerwonoskóry i dobrze mu w tym kolorze.

Największą siłą tego filmy jest granie na niuansach i dystans - do WSZYSTKIEGO :) a wspominałam, że jest śmiesznie??? Będziecie się śmiać - i to na głos! Chyba że nie - będzie to oznaczało, że albo nie lubicie komiksów i superbohaterów, albo nie macie poczucia humoru. Tym drugim bym się przejęła :)

PS I oczywiście nie wychodźcie w trakcie napisów - poczekajcie na sam koniec :)))
PS2 Zazdroszczę Wam, że jeszcze nie widzieliście tego filmu - ja wybiorę się na pewno jeszcze raz.


Deadpool
Reżyseria: Tim Miller
Występują: Ryan Reynolds i inni.
1'48''
Imperial-Cinepix

piątek, 5 lutego 2016

Inarritu wciąż zaskakuje, a Leonardo jak lew walczy o Oscara!


Dużo się o tym filmie mówiło, jeszcze zanim powstał. Mówiło się o głównej roli Leonardo Di Caprio – podobno ma szansę na Oscara (ja w to wątpię). Mówiło się też o oscarowym reżyserze, który po świetnym „Birdmanie” robi swój kolejny film, czy tak samo dobry? Teoretycznie był to przepis na murowany sukces, ale oczekiwania były wygórowane – przynajmniej moje. 

Historia „Zjawy” zabiera nas w dość odległe, drapieżne, dzikie czasy XIX wiecznej Ameryki. Po lasach chowają się różne bandy (m.in. Indian, Amerykanów, Francuzów). Każda z nich chce po prostu przetrwać. Zdobyć pożywienie, broń, ciepłe ubranie i bynajmniej żadna z nich nie jest pozytywnie nastawiona do tej drugiej. Obcy to obcy – można go zabić i zabrać jego cenne rzeczy. Ameryka w tamtym czasie, jak to wynika z filmu Inarritu, to kraj traperów i podróżników, którym był też główny bohater filmu i postać autentyczna owiana legendą Hugh Glass. Glass zasłynął z tego, że zaatakowany i poturbowany przez niedźwiedzia grizli, a potem zostawiony przez kolegów na śmierć, przeżył. Można nie wątpić w to, że Glass był autentycznym traperem i niezwykle silnym mężczyzną, ale czy to wszystko przeżył – to już jest część legendy, którą przedstawia nam w swoim filmie Inarritu – i to najsłabszy jego element. 


Reżyser „Birdmana” do znanej legendy dorzuca jeszcze syna głównego bohatera i zemstę jako motyw i bodziec do przetrwania i walki. „Zjawa” to przede wszystkim zjawiskowe zdjęcia, których autorem jest operator „Birdmana”. Te sceny, te kadry na długo zapadną Wam w pamięci. Kamera jest wszędzie tam gdzie bohater i jest bardzo blisko niego, co sprawia, że to, co widzimy na ekranie, jest wiarygodne. Czujemy niejako na własnej skórze to, co robi i czego doświadcza główny bohater, a nie jest to nic miłego – mróz, lodowata woda, rany zadane przez grizzly, głód, pragnienie. 

Inarritu każe nam przejść przez męki razem z głównym bohaterem, i sposób w jaki to robi (sposób w jaki został zrobiony ten film) naprawdę robi wrażenie, ale sama motywacja tego wszystkiego i tej wędrówki mnie nie usatysfakcjonowała. Zemsta? Naprawdę?! Scenariusz mógł być zdecydowanie lepszy, a historia pogłębiona, a tak, jak dla mnie, jest zbyt prosto.

I pytanie, czy Leonardo za rolę Glassa, powinien dostać Oscara? Moim zdaniem NIE. Przede wszystkim dlatego, że nie jest to jego najlepsza rola i że nie jest to film, za który powinno się przyznawać tę statuetkę! Ale z drugiej strony w ilu już słabych filmach były Oscarowe role - zliczyć nie zdołam :) Rola Leonardo w "Zjawie" jest bardzo fizyczna, a Akademia lubi za takie role przyznawać statuetki. Ja doceniam wysiłek, ale nie uważam, by była to rola na Oscara - po prostu.

Wyraz artystyczny na 5, ale sama historia zasługuję tylko na słabiutkie 2.



Zjawa
Reżyseria: Alejandro Gonzales Inarritu
Występują: Leonardo Di Caprio, Tom Hardy
2'36''
Imperial-Cinepix




Na randce liczy się pierwsze wrażenie, a te "Planeta singli" robi niezłe, gorzej jest później


Kobieta po przejściach spotyka mężczyznę z przeszłością. Mówią sobie prawdę o życiu i mężczyzna dostaje w twarz. Tak mogłaby zaczynać się dobra komedia romantyczna i tak mniej więcej zaczyna się „Planeta singli” – dobry początek był i zakończenie też, tylko w środku trochę nie zagrało. 

Tomek (Maciej Stuhr) jest cynicznym dupkiem, który może mieć każdą dziewczynę i każdą traktuje tak samo – do łóżka i „zadzwonię!”. Jego wyrazisty sposób bycia sprawdza się też w pracy – Tomek jest prowadzącym głupkowatego programu na żywo w telewizji. Ale słupki spadają i trzeba świeżej krwi, nowej historii, ciekawego tematu, a wtedy pojawia się Ania. Czysta, niewinna pani od muzyki. Nawet ma warkoczyk, sukienkę i okulary (tego stereotypu nie mogłam przełknąć. Naprawdę! Litości!) Przypadkowe spotkanie zrodzi układ. Ania randkuje w sieci, a Tomek chętnie opowie o takich randkach w swoim show (wyśmiewając to i owo). Układ prosty, jasny i wydawałoby się, że zyskowny dla obu stron – oczywiście, jeśli wyłączymy emocje i podejdziemy do wszystkiego na zimno, licząc złotówki, nie licząc się z innymi. 

„Planetę singli” wyreżyserował twórca „Listów do M” i naprawdę bardzo chciałam, żeby to był dobry film. I połowicznie tak jest. Planeta singli” jest złośliwa, zabawna - zwłaszcza na samym końcu, ale jest też nieznośnie przewidywalna, do bólu pretensjonalna momentami i taka szablonowa, a przy tym nierzeczywista (znowu te apartamenty; skąd dyrektor szkoły ma kasę na takie luksusy, gdy żona nie pracuje?; dlaczego pani od muzyki musi mieć warkoczyk?). 

Ciężko mi było na samym początku wciągnąć się w tę historię, bo fabuła może i jest ciekawa, ale niestety zamiast wciągać, nudzi! Skróciłabym to i owo, wyrzuciła to i tamto – dynamiczny montaż i nożyczki by pomogły! 

Ale... ale jest to film zdecydowanie lepszy od „Listów do M 2”! I to jest porównanie, które wychodzi filmowi na duży plus. „Planeta singli” nie sięga jednak stylem i gracją poziomu „Listów do M” – niestety. Zabrakło zgrabności w scenariuszu, lekkości w konstrukcji postaci i magii! Po wyjściu z kina czuje się niedosyt!

PS I jeszcze taka moja osobista obserwacja - stricte zawodowa - ten film ma bardzo słabe materiały promocyjne! To aż dziwne! Oczywiście widać, że sesja plakatowa do filmu się odbyła, ale jeśli chodzi o zdjęcia z planu filmowego to wołają o pomstę do nieba i jest ich jak na lekarstwo! Bardzo dziwna sytuacja!


Planeta singli
Reżyseria: Mitja Okorn
Występują: Maciej Stuhr, Agnieszka Więdłocha
2'16''
KINO ŚWIAT



Spotlight, czyli światowy skandal w kościele katolickim


Bardzo rzadko mi się zdarza, żebym po obejrzeniu filmu miała problem z powrotem do rzeczywistości. Tak było po seansie „Spotlight”. 

Historia dziennikarzy śledczej gazety „Boston Globe”, którzy trafiają na ślad siatki pedofilskiej w kościele katolickim dosłownie wbiła mnie w fotel i zakuła w kajdany uwagi na ponad 2 godziny. Od pierwszych minut byłam na zmianę zaintrygowana, wstrząśnięta i zniesmaczona. 

Ten film ogląda się jak dobry dreszczowiec, ale najgorsze i najmocniejsze jest to, że historia została oparta na faktach. Dzieci zostały zgwałcone przez księży, osoby, którym ufały z racji wykonywanej przez nich misji, zawodu. Ale kogo obchodziły dzieci, skoro wszystko można było zatuszować?! 

Dziennikarze z Bostonu dotarli do dokumentów, które potwierdziły, że w samym Bostonie około 70 księży znęcało się nad dziećmi, a ich zwierzchnicy nie mieli problemu, by załatwić sprawę po cichu. Były to zarówno dziewczynki, jak i chłopcy. Zazwyczaj z biednych domów – tak było łatwiej i łatwiej było przekupić rodziców. 

Boston był tylko wierzchołkiem góry lodowej, w którym swoje miejsce miała też Polska. Ten proceder miał miejsce na całym świecie – to przerażające, jak o wielu złych rzeczach nie wiemy i nie chcemy wiedzieć – udajemy, że wszystko jest ok, do czego to prowadzi? 


„Spotlight” ma bardzo mocny temat – trudno będzie jakiemukolwiek obrazowi z nim konkurować, ale ten film nie byłby tak udany, gdyby nie świetna praca reżysera na planie, utalentowani aktorzy, którzy go słuchali i scenariusz! Ta świetnie napisana historia trzyma nas za gardło do samego końca, dawkując emocje powolutku, podskórnie, bez wyciskania na siłę łez! 

Wszystko w tym filmie jest na odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, tylko te zdarzenia nie powinny mieć miejsca. 

„Spotlight” mnie zmienił (może tylko na chwilę, ale zwrócił moją uwagę na pewien cień, który kryje się… w tym wypadku w instytucjach kościelnych). Przez kilka kolejnych dni nie mogłam myśleć o niczym innym. Zobaczcie ten film. Spróbujcie się z nim zmierzyć. Spróbujcie poznać prawdę, chociaż ona boli i nie jest łatwa. Trzeba jednak ją znać, by się nie powtórzyła!


Spotlight
Reżyseria: Tom McCarthy
Występują: Michael Keaton, Mark Ruffalo i inni.
2'9''
UIP




czwartek, 28 stycznia 2016

Najgorsze filmy 2015 roku



W kinach wciąż jeszcze urzęduje "Pitbull" robiąc "Nowe porządki", a za chwilę okołowalentynkowo do kinowych repertuarów trafi nowa komedia romantyczna! Zapomniałam dodać, że polska - "Planeta singli", czyli jak się randkuje w sieci i poza siecią!

Oł jeee :)

Na pewno nie możecie się doczekać ;)

Ale oba te filmy to NIC w porównaniu do tego, co momentami można było obejrzeć w kinie w minionym roku.

Oto lista najgorszych, ale takich najgorszych ze wszystkich najgorszych i w ogóle najgorszych filmów roku 2015 wg Dwóch Dziewczyn.



Kolejność nie ma tu znaczenia - alfabet jest bezlitosny, a więc najpierw JA.

ANIA (recenzentka filmowa, miłośniczka kina od kilkunastu lat, ogląda kilka filmów tygodniowo, zakochana w Clooney'u z "Ostrego dyżuru", wielbicielka Clive'a Owena w "Bliżej". "Podziemny krąg" i "Dirty Dancing" może oglądać po kilkanaście razy w krótkich odstępach czasu :))

2015 zapamiętam pod znakiem "Bogów i królów", doklejonych wąsów Johnny'ego Deppa i pewnego "Polowania na prezydenta".

Na początku roku zaskoczył mnie Ridley Scott filmem "Exodus. Bogowie i Królowie" i opowieścią o Mojżeszu, którego zagrał Christian Bale! Scott robi co może i wizualnie film robi wrażenie (za taką kasę już musi), ale gdzie wciągająca historia, gdzie ciekawe postaci??? EMOCJE??? Zresztą, sami zobaczcie! Sztuczność, złoto i zero prawdy.


Chwilę potem moim koszmarem sennym były dolepione na chama wąsy Johnny'ego Deppa (którego normalnie lubię, ale nie tym razem) w głupkowatej komedii "Bezwstydny Mortdecai". I pomyśleć, że wystąpił tam też Ewan McGregor. Mam wrażenie, że w tym wszystkim był pomysł i potencjał, ale Depp wszystko zepsuł. Nie wyszło - i to jak bardzo! Brrr.




A potem była moja faworytka w wyścigu o Złotego Szympansa w kategorii najgorszy film roku, czyli "Serena" w tartaku na odludziu czeka na Bradley'a Coopera, który ma romans z panterą. Cóż, na ekranie wygląda to jeszcze gorzej niż na papierze. W kinie miała ból wszystkiego, gdy musiałam na to patrzeć i tego słuchać, a samo zakończenie wypędziło mnie autentycznie z kina - nie mogłam przestać się śmiać, a to nie była komedia!!



Kolejny raz dostałam ataku śmiechu w kinie jak musiałam oglądać takiego Channinga Tatuma... w blond włosach i wydłużonych uszach. Pal licho uszy, ale te włosy - o zgrozo! Plus napuszona gra i reżyseria rodzeństwa Wachowskich (o co chodzi?! Przecież drugiego Matrixa już nie zrobią; no way!). Nie mogłam tego przetrwać, wyszła z kina. Takie przyjemne doznania miałam dzięki filmowi "Jupiter Intronizacja", gdzie zresztą zagrał też ubiegłoroczny zdobywca Oscara Eddie Redmayne.

A teraz film, który według wielu krytyków niekrytych albo właśnie krytych był wychwalany pod niebiosa! Zupełnie nie wiem, dlaczego?! "Dwa dni, jedna noc" i problemy Marion Cotillard według braci Dardenne. O jojoj, co tam się działo!? No właśnie, że nic. Nie mówiąc już o słabej grze Marion. Nie rozumiałam motywacji bohaterki, jej zachowania i tej gry aktorskiej. Strasznie mnie zmęczył ten film. Bracia Dardenne umieją robić dobre film, po prostu ten im nie wyszedł. Nie wiem, czemu boimy się do tego przyznać?!



Filmy, o których nie warto nawet wspominać. Po których polska szarość robi się jeszcze bardziej szara i wydaje się, że nie ma nadziei na poprawę:
bezbarwna "Saga wikingów" (tylko dlatego, że był dobry serial?!?),
dziwaczne "Piksele" (Adamie znowu am to robisz!!???),
zmarnowana "Fantastyczna czwórka" (brak słów i jeszcze dubbing?!),
beznadziejny i zupełnie niepotrzebny "Hitman" i nowy "Transporter" (to nie filmy tylko dzieła filmopodobne),
głupkowaty "Ostatni klaps" (filmy Mariusza Pujszy zawsze wprawiają mnie w osłupienie i nie wiem, czy to może ja się nie znam, czy on może wyprzedza epokę, czy to po prostu jest słabe?! Ktoś mi odpowie na to pytanie),
śmieszny "Łowca czarownic" z Vin Dieselem (?!),
heroiczny "San Andreas". Ten ostatni akurat sprawił, że mocno się w kinie śmiałam... po raz kolejny wbrew zamierzeniom twórców! No cóż, ale śmiech to zdrowie. Katastrofalne jest to kino katastroficzne, a w głównej roli Dwayne jakiś tam skała mięśniak Johnson. Pytanie moje jest takie, wszyscy aktorzy byli zajęci i ten był ostatnim na liście?! W sumie patrząc na scenariusz, to i tak nie było co grać, więc jeden kij, a raczej jedno trzęsienie ziemi. Na pewno jest na co popatrzeć...mięśnie pod koszulką i efekty specjalne, ale przykro na to patrzeć!



Wisienką na torcie moich najgorszych filmów są:

1. "Polowanie na prezydenta", czyli urocze pląsy w lesie Samuela L Jacksona i 13-letniego chłopca, który wygląda jak dziewczynka, a na koniec selfie na górze ze wzlatującymi helikopterami w tle - idealne na facebooka. Nic się w tym filmie kupy nie trzyma, lodówka w lesie, 13-latek w lesie SAM, i prezydent w lesie sam. Podobno miała to być parodia - nie wyszło! Ani to śmieszne, ani wciagające. Kupa i masakra w jednym. I pomyśleć, że za chwilę Samuel zagra GENIALNIE u Tarantino w "Nienawistnej ósemce"!



2. "Wojna imperiów", czyli Jackie Chan jak to Jackie Chan, ale jaką fryzurkę ma Adrien Brody!!! Łuuuu. Plus John Cusack, też ucharakteryzowany, ale trochę lepiej wygląda. Film odświeża legendę o chińskiej armii, zaginionym rzymskim legionie i "jedwabnym szlaku" - szkoda tylko, że robi to w tak słaby, prosty, patetyczny sposób. Okropne dialogi i scenariusz nie pozwoliły mi dokończyć tego filmu! A Adrien Brody mnie ubawił i śnił mi się potem jeszcze dwie noce taki na tronie w tych lokach! Strach! :)




A teraz ONA, znaczy EWA. Tylko ze względu na prawa alfabetu DRUGA ;)

Ewa - w kinie najbardziej lubi się śmiać i bać. Wielbicielka poszukiwań drugich den w filmach typu "Bridget Jones". Ma alergię na filmy historyczne i te z dużą dawką patosu. Na co dzień dziennikarka pisząca o wojsku.


Nie obejrzałam tak wielu filmów, jak Ania (wiadomix, Ania to mistrz <3). W dodatku nie mogę sobie przypomnieć tych złych. Przejrzałam filmweba, przejrzałam swoje katalogi i dupa. Samo dobro było! Ale jest jeden gagatek, na którym nie zostawię suchej nitki. Ok, jedną zostawię i położę na boskim ciele Bradleya Coopera <3.

Bo tak poza tym "American Sniper" to beznadziejny film. To opowieść o bogu, człowieku bez skazy, wspaniałym wojowniku. Bez ciemnych stron, bez defektów, bez najmniejszej ryski. A przecież wojna, Afganistan, karabin, snajper, jednostka specjalna - tematów do rys jest pod dostatkiem. Mnie amerykańska naiwność (?) męczy. Męczące filmy dobre nie są.

No i scena z dzieckiem, które tytułowy sniper tak "kołysze", że widz ma wrażenie, że zaraz komuś stanie się krzywda. Ale spoko, za chwilę kamera pokazuje, że dzieciak jest plastikowy. Uf :D





NASZ WSPÓLNY WYBÓR
NAJGORSZY POLSKI FILM MINIONEGO ROKU TO
"Obce ciało" i zaległa, nigdy nie opublikowana recenzja tamtego wydarzenia, gdy wybrałyśmy się na film Krzysztofa Zanussiego...

ANIA: „Obce ciało” naprawdę mnie zdenerwowało. Jak można kazać ludziom za coś takiego płacić?! Na szczęście siedziałyśmy same na sali kinowej, co świadczy o tym, że kinomani nie dali się nabrać i odpuścili sobie te obce filmowemu ciału dzieło. A o czym jest ten obraz? 

EWA: O dziewczynie (Agata Buzek), która po romansie z pewnym Włochem postanawia wstąpić jednak do zakonu, bo Boga kocha bardziej?!

ANIA: Ewa, rozumiesz to?! My chyba nie jesteśmy targetem tego filmu, bo tych uczuć nie rozumiem i nie chcę rozumieć!!!
Przypomina mi się za to przy okazji film z Michałem Żebrowskim o księdzu, równie zły. Ale do rzeczy… Włoch postanawia dać dziewczynie trochę czasu i zostaje w Polsce zatrudniając się w pewnej korporacji. A tam… się dzieje, sodoma i gomora. Agnieszka Grochowska i Weronika Rosati – piękne korpodziewczyny, które dla kariery są w stanie zrobić prawie wszystko.

EWA: „Obce ciało” nie jest nudną historią. Nie chciałam wychodzić z kina, byłam ciekawa jak to się skończy. Przez cały film czekałam na jakąś przemianę bohaterów. No i dostałam ją. Była tak okropnie naiwna i zła, źle poprowadzona... Że zrobiła z tego filmu jakąś przedziwną groteskę. No bo jak inaczej zinterpretować taki „dialog”: Wyuzdana, zła do szpiku kości szefowa korporacji do przystojnego, seksownego Włocha, jej podwładnego: miałam nadzieję, że mnie nawrócisz...

No i nie. To nie było zdanie-żart. To było całkiem poważne wyznanie. Halo! Czy tylko ja nie widzę sensu? Czy tylko mnie to śmieszy?

ANIA: Zanussi nie odkrywa Ameryki rzucając nam w twarz kawałkami, że korpoludzie są w stanie załatwiać kontrakty łapówkami czy seksem. Nic nowego. Brzydko, że pokazuje ten świat tak jednostronnie i jednowymiarowo. Wszystko jest pokazane bardzo sztampowo i łopatologicznie, wyrywkowo – bez pomysłu i najmniejszego niuansu czy subtelności.

Ten świat jest zimny, brudny i pozbawiony emocji. Bohaterowie są płascy i papierowi, dodatkowo mocno ukierunkowani (że jak już ktoś jest dobry, to do bólu idealny, a jak zły to rodem z piekła). Zanussi rozdrabnia się na kilka wątków wprowadzając do swojej historii niepotrzebny chaos. Są wątki zupełnie niepotrzebne, dodane na przylepkę. Są też wątki do bólu pretensjonalne, jak płaczliwe wołanie Włocha pod bramą zakonu, a w tle pada deszcz!!??

EWA: Podpisuję się pod każdym Twoim zdaniem. Byłam tak zdziwiona głupotą (naprawdę przykro mi to pisać...) tego filmu, że obejrzałam sobie „Persona non grata” i „Cwał” Zanussiego. Nie mogę uwierzyć, że nakręcił je ten sam człowiek. Przepaść jest olbrzymia!

ANIA: Pretensjonalność, banał, brak wiarygodności i emocji – to moje główne zarzuty do „Obcego ciała”. Nie wspominam nawet ostatniej metafory, która uderzyła mnie dosłownie w głowę, była tak mocna! Historia płynie na fali dyrektyw scenarzysty reżysera – dlatego wszystko wygląda bardzo sztucznie i nieprawdziwie, a samo zakończenie i niby przemiana bohaterów to już tylko pobożne życzenie reżysera. Błagam nie wpuszczajmy takich filmów do kin!!

EWA: Po ataku krytyków na film, znalazło się kilku jego obrońców. No bo przecież Zanussi pyta o moralność, bo przecież kondycję współczesnego człowieka przedstawia, no i w ogóle nie ma się co czepiać! 

Tu Ewa wyraźnie się wzburza :)

Owszem, jest. Niech Zanussi przedstawia swoją wizję świata. Niech opiera ją na katolicyzmie, niech opiera szczęście bohaterów na oddaniu się Bogu. Ale do k...y nędzy, niech pisze dobre dialogi, niech nie robi ze swoich postaci kukiełek, groteskowych laleczek. Wierzę, że w niejednej korporacji pracuje bicz pokroju Kris, oraz zdarzają się mężczyźni uczciwi jak Angelo. Ale przecież nie są jednowymiarowi, to niemożliwe. No chyba, że historię opowiada Zanussi, wtedy tak. Wtedy ludzie są dobrzy lub źli. Li i jedynie.


ANIA: Jak w telenoweli, choć i tak dobry charakter musi się raz na jakiś czas stać złym, żeby było ciekawiej zasypiać przed telewizorem:)

EWA: Mam jeszcze jedno zastrzeżenie, ale to już maleństwo w porównaniu z powyższymi zarzutami:). Mira Tkacz (Weronika Rosati) nosi szpilki Louboutin z metkami na podeszwie. Nie wierzę, no nie wierzę, że kobieta, która za chwilę zostanie szefową korporacji chodzi w szpilkach za kilka tysięcy złotych i nie odkleja metki. I również dlatego ten film jest zwyczajnie słaby.

To byłyśmy MY i nasze subiektywne opinie, ale i tak warto chodzić do kina :))

KOCHAMY KINO!



Ania & Ewa
Dwie Dziewczyny i Film

niedziela, 17 stycznia 2016

Dużo krwi, jeszcze więcej słów i Samuel, jakiego chce się wycałować - czyli 8. film Tarantino

Tarantino jest dzisiaj jednym z niewielu twórców, którym ufam. Jest wiarygodny w tym, co robi, bo tworzy filmy, które sam chciałby oglądać w kinie. Bo dzisiaj trzeba dać młodym powód, by wyszli z domu, odczepili się od telewizora, a bardziej od komputera czy tabletu. Takim powodem może być "Nienawistna ósemka"

Wychowany na kasetach VHS i starym kinie, nie ukrywa, że czerpie z innych twórców, ściąga ze starych, dobrych filmów, bo w końcu wszystko już kiedyś w kinie było. Powstała nawet kompilacja scen, z których "ściągnął" i które wykorzystał w swoich filmach. Ale czerpanie z dobrych wzorców to tylko przejaw inteligencji. Tarantino nadaje im nową, swoistą, swoją formę i ja to kupuję.



8. film (podobno zrobi jeszcze tylko dwa) Quentina Tarantino to męskie spotkanie w pewnej karczmie, a dokładniej w Pasmanterii Minnie, gdzie utknie z powodu śnieżycy 8 nieznajomych, wliczając skazaną kobietę. Dwóch łowców głów: jeden biały (Kurt Russell), drugi czarny (Samuel L. Jackson). Przyszły szeryf (Walton Goggins). Skazana na stryczek Daisy Domerque (Jennifer Jason Leigh). Plus kat (Tim Roth), podejrzany kowboj (Michael Madsen), Meksykaniec (Damian Bichir) i cichy staruszek.

Gdy zatrzasną się drzwi (jeden z kluczowych elementów filmu i źródło zabawnych sytuacji) atmosfera w małym domku w górach stanie się nieprzyjemnie gęsta. Nieprzyjemnie dla bohaterów, przyjemnie dla nas, bo od tamtej chwili smakowałam wszystko to, co działo się na tej niewielkiej przestrzeni. Kawka, strawa, opowieści i gra w szachy, a potem kilka kropel krwi i nieprzyjemnych słów. Tak łatwo oczywiście nie będzie, bo tajemnica kryje się w każdym kąciku, a wszystko jest nie tym, czym nam się na początku wydaje... ale odkrywanie tego, powolutku i niespiesznie przez 3 godziny, to prawdziwa uczta. I naprawdę nie czuje się tych 3h!

Napięcie, wszystkie smaczki i tajemnicze zaskoczenia w tym filmie wynikają ze świetnego scenariusza i dialogów. Nie ma w nim i w nich miejsca na przewidywalność czy słabsze strony. Tylko na samym początku miałam problem z dość długimi dialogami (powtarzanie niektórych kwestii nawet nie dwa razy, a trzy czy cztery), ale na szczęście szybko dojechaliśmy do Pasmanterii Minnie. To wszystko ma jednak swoje uzasadnienie, Tarantino bawi się konwencją westernu, stąd taki sposób prowadzenia dialogów. Do tego dochodzą stroje, scenografia, żart sytuacyjny i przepiękne okoliczności przyrody, czyli zamieć, zamieć i mróz przenikający aż do kości.

Początek filmu wita nas przepiękną muzyką Ennio Morricone. Żałuje, że w całym filmie jest jej tak mało. Za mało!



Oprócz scenariusza, muzyki, zdjęć (ujęcia powozu i koni są zjawiskowe, tak samo jak niektóre krajobrazy), to czym "stoi" ten film to aktorzy, a zwłaszcza jeden z nich - boski Samuel. Bez niego ten film nie smakowałby tak dobrze - jest do schrupania, a jego postać to diabelnie inteligentny spryciarz, który wie jak sobie radzić na Dzikim Zachodzie ;)

Świetny jest też Kurt Russell i Walton Goggins grający przyszłego szeryfa. Mnie ujął też Tim Roth w roli kata, a skazana zagrana przez Jennifer Jason Leigh to zupełnie odrębna kategoria aktorska ;)

8. film pana B. (Brawury) to krwawe, męskie kino. Mocne, a przy tym lekkie lekkością dialogów. Napięcie w tym filmie rozłożone jest perfekcyjnie na wszystkich bohaterów, a jego ciężar zmienia się co chwilę. Co chwilę też zmieniają się sympatie i antypatie między bohaterami, a każdy z nich jest inny... co wpływa na ich relacje.

Tarantino jest odważny. Nie boi się pokazywać tego, czego się nie pokazuje, albo o czym się nie mówi. Drwi sobie z koloru skóry, sympatii politycznych, itp. I m.in. za to go uwielbiam, bo gdy widzę taką brawurową scenę, to uśmiecham się i mówię do siebie: "nie!", a Tarantino mówi mi "Tak!".

A więc "Nienawistna ósemka" - mówię TAK :)


Nienawistna ósemka
Reżyseria: Quentin Tarantino
Występują: Samuel L. Jackson i inni.
3'7''
FORUM FILM POLAND