sobota, 3 października 2015

Twórca "Blade Runnera" zabiera nas w podróż na Marsa


Idąc do kina na film Ridley’a Scotta byłam wolna od książkowego pierwowzoru.

Książkę Andy’ego Weira zaczęłam czytać już po doświadczeniu Scottowskiego „Marsjanina” – i chyba dobrze się stało, bo nie miałam w głowie żadnej wizji, oczekiwań, po prostu chciałam obejrzeć dobry film science-fiction. 

Głównym bohaterem filmu Scotta jest astronauta Mark Watney (świetny, naturalny Matt Damon), który bierze udział w ekspedycji na Marsa. Razem z załogą jest na Czerwonej Planecie dopiero kilka dni i ma zostać jeszcze kilka miesięcy, celem ekspedycji jest zbadanie marsjańskiej gleby. Plany misji pokrzyżuje nadejście gwałtownej burzy piaskowej, wypadek i zaginięcie Marka. 

Wszyscy myślą, że astronauta zginął, załoga, NASA, świat. Wszyscy wracają na Ziemię, a cudem ocalony Mark zostaje na Marsie sam, oddalony od matki Ziemi o (średnia) 225 mln km.


Jak żyć/przeżyć samemu na Marsie, gdzie człowiek nie ma prawa przeżyć?

Problemem jest wszystko. 
Poziom tlenu. 
Liczba skafandrów. 
Ilość jedzenia. 
Odległość do Ziemi. 
Czas, liczony tam w Solach (dobach marsjańskich).
Nadzieja, że następna misja odbędzie się zgodnie z planem. 

Mark, mimo pierwszej chwili zwątpienia, postanawia jednak przeżyć, a że jest botanikiem, spróbuje dokonać niemożliwego i wyprodukować więcej wody i jedzenia na Marsie. 

Uprawa ziemniaka? 
Czemu nie, trzeba tylko dobrze pokombinować. 

Racjonalne żywienie, czyli lekka dieta, tylko pomogą. 


Markowi uprzyjemniają samotny czas: muzyka disco, krajobraz Marsa i elektroniczne książki. 

Jednak cały wysiłek Marka będzie miał sens, tylko wtedy, gdy następna misja dojdzie do skutku i odbędzie się w wyznaczonym w grafiku NASA terminie, a Markowi nic się w tym czasie nie przytrafi. Ile musi czekać? Kilka lat! 

Jest samotność, są też trudności, ale Mark ma w sobie dużo autoironii, a cały film to naprawdę dobrze zrobione, dowcipne, świetnie zagrane i wyreżyserowane kino science-fiction. 

Scott po prostu umie kręcić takie filmy i to widać w każdej minucie tego obrazu. Obsadzenie w głównej roli Matta Damona było idealnym posunięciem, bo ten aktor to w rękach Scotta samograj: jest zabawny, wzruszający, sympatyczny i odważny, niczego nie udaje, we wszystko uwierzyłam, w każdą emocję i grymas na twarzy. 

„Marsjanin” to właściwie dziennik z samotnego pobytu Marka na Marsie. Dziennik fascynujący, wciągający i niesamowicie zabawny! 

Film Ridley’a Scotta nie odkrył przede mną nowych lądów w gatunku science-fiction, ale sprawił mi ogromną przyjemność, wysyłając mnie w tę ekscytującą podróż na Marsa.

PLUS miły polski akcent, zdjęcia do tego projektu zrobił Dariusz Wolski!


Marsjanin
Reżyseria: Ridley Scott
Występują: Matt Damon
IMPERIAL-CINEPIX
2'21''

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz