sobota, 18 kwietnia 2015

Serial trwa - Szybcy i wściekli 7 - zmiana cyferek i liczenie zysków


Dokładnie 14 lat po premierze pierwszego filmu z serii o „Szybkich i wściekłych” do kina wchodzi 7. część. Wraz z numerkami w tytułach zmieniają się też w zawrotnym tempie cyfry na koncie wpływów serii na całym świecie. Tylko do wczoraj ostatnia część zarobiła prawie 800 mln dolarów a jej budżet wyniósł tym razem zaledwie 250 mln – więc film zwrócił się w zaledwie tydzień!

Szybcy i wściekli w MILIONACH:

Szybcy i wściekli (2001): budżet 30 mln $, zysk 207 mln $
Za szybcy, za wściekli (2003): budżet 76 mln $, zysk 236 mln $
Szybcy i wściekli: Tokyo Drift (2006): budżet 85 mln $, zysk 158 mln $
Szybko i wściekle (2009): budżet 85 mln $, zysk 363 mln $
Szybcy i wściekli 5 (2011): budżet 125 mln $, zysk 626 mln $
Szybcy i wściekli 6 (2013): budżet 160 mln $, zysk 788 mln $
Szybcy i wściekli (2015): budżet 250 mln $, zysk do tej pory 799 mln $

To niewątpliwie fenomen - najdłuższy serial o umięśnionych facetach w ładnych samochodach trwa w najlepsze i nie widać jego końca.

W 7. odcinku postać grana przez Jasona Stathama chce zemścić się za śmierć brata i zniszczyć ekipę Toretto – to tyle jeśli chodzi o fabułę, bo nie o nią wcale tutaj chodzi - raczej o to, by było efektownie i szybko.

Nigdy nie przepadałam za tą serią, chociaż miała dla mnie zawsze nieodparty urok błękitnych oczu Paula Walkera (twórcy filmu bardzo ładnie się pożegnali z aktorem i postacią), a od teraz będzie mi się kojarzyła z charyzmą i błyskiem w oku Jasona Stathama, a więc plusy jakieś są. 

Co do minusów... drewnianego aktorstwa, nielogicznej fabuły, która ma sobie za nic prawa logiki, fizyki i realizmu, burczenia Vin Diesela itp., to już chyba nie ma co z nimi walczyć, bo to walka z wiatrakami, są od ZAWSZE i pewnie już zostaną.

Plusy są, minusy też, więc wychodzimy na zero - ani dobrze, ani źle.

Czym są więc "Szybcy i wściekli 7"?
Ostrą jazdą bez trzymanki, a raczej bez hamulców - po prostu. Na mojej twarzy na zmianę gościł uśmiech i niedowierzanie.

Ta ROZRYWKA i przejażdżka kilkoma ładnymi samochodami przyniosła twórcom grube miliony a zyski ciągle rosną, więc to z pewnością nie KONIEC.

Nie zachęcam, nie odradzam, a tylko spoglądam z boku na ten kulturowy, społeczny fenomen z miną Mona Lisy - "Interesting", jakby powiedział jeden z moich ulubionych bohaterów.


Szybcy i wściekli 7
Reżyseria: James Wan
Występują: Paul Walker, Vin Diesel, Jason Statham.
UIP
2'20''

niedziela, 12 kwietnia 2015

Powrót do Westeros - przygotowanie do wielkiej bitwy


Cały świat czekał na to otwarcie - pierwszy odcinek kolejnego sezonu "Gry o tron". Serialu, który sprawił, że książki George'a R. R. Martina stały się bestsellerami. 5 sezon, który właśnie się rozpoczął, został oparty o czwartą powieść Martina - "Ucztę dla wron". I jak widać po pierwszym odcinku serialu przed nami wielka bitwa o tron, do której przygotowują się wszyscy bohaterowie.

Powrót do Westeros jest przyjemny. Spotykamy znajome twarze. Twórcy przygotowują nas na to, co będzie się działo w tym sezonie. Tywin Lannister nie żyje. Tyrion Lannister - "królobójca" i "ojcobójca" zbiegł i pozostaje w ukryciu. Królowa smoków walczy z morderstwami w swoim kraju, a król Stannis z pomocą czarownicy werbuje siły nieczyste do walki o władzę.

Wielka walka o tron jest blisko. Ten odcinek to zaledwie początek, tego co będzie się działo w tym sezonie i wygląda to naprawdę obiecująco: Tyrion z Pająkiem dotrą do Królowej Smoków i razem powalczą o tron? Czy Carsei pomści śmierć ojca? Czy żołnierze z drugiej strony muru zawalczą po stronie Stannisa?

Odpowiedzi poznamy w swoim czasie, chwilowo możecie czuć niedosyt, bo dramaturgicznie pierwszy odcinek to taki większy trailer, ale nawet w tym fragmencie twórcy pokazali na co ich stać - dopracowana scenografia, przepiękne kostiumy i zjawiskowe lokacje, to wszystko robi niesamowite wrażenie! Plus aktorstwo! Wystarczyły mi dwa dialogi Tyriona, by ponownie zakochać się w "GoT" - mówcie co chcecie!

Gra o tron
Występują m.in.: Lena Headey, Peter Dinklage, Kit Harington, Emilia Clarke.
HBO

czwartek, 9 kwietnia 2015

Selma, amerykański pomnik Martina Luthera Kinga


Martin Luther King urodził się na początku roku 1929 w Atlancie. Był pastorem babtystów i aktywnym działaczem na rzecz zwalczania rasizmu i walki o równouprawnienie Afroamerykanów. W 1964 roku otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla, rok wcześniej został Człowiekiem Roku magazynu The Time. W kwietniu 1968 roku zginął zamordowany z powodu swoich przekonań i dążeń politycznych. Każdy z nas wie o nim ze szkoły.

Zasłynął marszem na Waszyngton, w trakcie którego wygłosił swoje słynne przemówienie "I Have a Dream". W marszu wzięło udział 200-250 tys. ludzi różnej narodowości, ale głównie Afroamerykanów. Wśród nich byli m.in. Marlon Brando i Charlton Heston. Uważa się, że to wydarzenie było przełomowym, jeśli chodzi o walkę z rasizmem w USA.

Film "Selma" miał być świadectwem tamtych wydarzeń. Miał obiektywnie, jak mniemam, opowiedzieć po latach, co się wtedy wydarzyło i ugryźć na nowo ten temat, współcześnie. Obraz oczywiście pokazuje ważny wycinek z działalności doktora Kinga i takie filmy są potrzebne. Ważne jest, by o tym, co było, przypominać, by historia się nie powtórzyła - to jest w tym wszystkim najistotniejsze, ale... ale zawsze przy okazji takich filmów - o wielkich i znanych postaciach - zastanawiam się, czemu tak trudno jest uniknąć filmu pomnika polanego patosem i lukrem uwznioślenia?! "Lincoln", "Żelazna dama", czy "Diana" - te filmy nie uniosły ciężaru osoby, o której opowiadały. Jak jest z "Selmą"?

Niestety podobnie. "Selma" to bardzo przegadane, długie i momentami bardzo męczące kino - odetchnęłam z ulgą dopiero przy napisach końcowych i oscarowej piosence. Przykro przyznać, ale to chyba najlepszy fragment filmu, plus może jeszcze sam marsz, w trakcie którego na ekranie w końcu coś zaczyna się dziać (filmowe sceny przeplatane są scenami prawdziwych wydarzeń - to było niesamowite!).

Poza tym... opowieść, zamiast się toczyć, jest raczej opowiadana w przydługich dialogach bohaterów. Kadry są, owszem, wystudiowane, ale w połączeniu z teatralną grą aktorów sprawiają wrażenie lekko sztucznych i zbyt wystudiowanych. Tam po prostu dużo się gada - bardzo dużo, za dużo.

Szkoda, bo kolejny raz bardzo znana postać służy za pomnik ku pokrzepieniu serc - a brakuje człowieka z krwi i kości, który miał na tyle odwagi, by wyjrzeć poza czubek swojego nosa - Martin Luther King kimś takim był. I warto o nim pamiętać, ale może nie koniecznie oglądając "Selmę".


Selma
Reżyseria: Ava DuVernay
Występują: Oprah Winfrey, David Oyelowo
KINO ŚWIAT
127''