piątek, 26 lutego 2016

Oscary 2016 - na kogo stawiacie???



Oscary już za chwilę. Na czerwonym, pięknie wypranym dywanie, swoje stópki postawią największe gwiazdy i gwiazdki kina. Sukienki, uśmiechy, wszystko na pokaz i do wynajęcia. Najprawdziwsze są tam, o ironio, filmy, które próbują w ramach pewnej umowności oddać nam różne aspekty rzeczywistości. Od lat gala jest za dłuuuga, ale wciąż nie mniej zabawna i złośliwa, a MY dalej nie umiemy załatwić sobie dobrego tłumacza!? WTF?!

Najlepsza w tym wszystkim jest zabawa w zgadywanie, kto w tym roku?? Przekonał do swojej pracy Szanowną Akademię i czemu nie był to ZNOWU Leonardo Di Caprio? :)

Typy Oscarowe wg Dwóch Dziewczyn:


Zacznijmy od najważniejszego...

Najlepszy film 



















EWA: Na początek pytanie: co tu robi „Most szpiegów”? Zajmuje tylko miejsce innym. Mój Oscar wręczyłabym twórcom "Mad Maxa". Choć podobały mi się też "Spotlight", "Big Short", "Zjawa", "Marsjanin"… Ale Mad Max to było widowisko.

ANIA: Też się dziwię, co wśród tych bardzo dobrych filmów robi przeciętny "Most szpiegów" albo dobry, ale zupełnie nie na Oscara "Marsjanin"?! 
Waham się między wstrząsającym "Spotlight" a poruszającym "Pokojem". Na pewno nie wybrałabym "Zjawy". Wybieram jednak "Spotlight"! Za temat, reżyserię, aktorstwo!

A teraz drugi po Bogu ;)


Najlepszy reżyser



ANIA: Nie ma takiej opcji, żeby dwa razy z rzędu Innaritu zgarnął statuetkę w tej kategorii!! Kusi mnie wiekowy George Miller, któremu Akademia może dać nagrodę za tzw. całokształt twórczości - w końcu Pan zatoczył ogromne koło od pierwszego do ostatniego "Mad Maxa" :) ale serce jednak podpowiada, że najlepszą robotę reżyserką w tej ekipie wykonał... Thomas McCarthy w filmie "Spotlight".

EWA: Krótko. Adam McKay za BigShort. Pięknie to zrobił. Nie znam się na robocie reżysera, ale jeśli jego zadaniem jest pospinanie wszystkiego ze wszystkim i wszystkich ze wszystkimi, przemielenie tego i stworzenie czegoś, co ma ręce, nogi a i jest w dodatku ciekawe, to zdecydowanie Panu Adamowi się ta sztuka udała.

ANIA: Adam był na moim miejscu drugim :))

Najlepszy fundament filmu, do którego możemy czasami wzdychać :))

Najlepszy aktor pierwszoplanowy



EWA: Wyłącznie Leo, bo po pierwsze to geniusz aktorstwa jest, a po drugie wielbię go. No i za to, jak się brechał z Lady Gagi J Wkurzę się, jak statuetkę dostanie ktoś inny i uwierzę w każdy spisek, który będzie miał choć pył prawdopodobieństwa.

ANIA: Haha :) Ewa chyba nie jesteś obiektywna! Opanuj się! W sumie to bardzo słabo obstawiona kategoria. Matt Demon w "Marsjaninie" był świetny, ale nie na Oscara. Kreacja Eddie'ego Redmayne'a była bardzo przeciętna. Michael Fassbender podobał mi się w roli Steve'a Jobsa ogromnie, ale to też nie rola na Oscara. Filmu z Bryanem "Breaking Bad" Cranstonem nie widziałam, ale myślę, że z Leonardo nie ma szans. Ale Ewo pamiętaj - tylko dlatego że wszystkie inne role są słabe, stawiam na Leosia :) On chyba by się rozpłakał, jakby w końcu nie dostał. Mam wrażenie, że Akademia czuje tę presję! Sercem uhonorowałabym Fassbendera, ale myślę, że wygra Leo.

Te, którym zazwyczaj czegoś zazdrościmy :)))

Najlepsza aktorka pierwszoplanowa


ANIA: Tutaj nie mam wątpliwości: tylko Brie Larson za "Pokój".
EWA: Jennifer Lawrence  bo: 1. Lubię ją, 2. Tylko ten film oglądałam :D

Posiłki, czyli drugi plan :))

Najlepszy aktor drugoplanowy



ANIA: Na pewno nie Tom Hardy, mimo mojej ogromnej sympatii do tego aktora. Waham się między Sylwestrem Stallone a Markiem Ruffalo, który w "Spotlight" stworzył genialną postać. Sylwek też był jednak dobry w powrocie "Rocky'ego" :)) i co doceni Akademia?? Ja jednak wybieram Marka, chociaż serce wędruje do Sylwestra, to rozum mówi Mark.

EWA; Absolutnie Mark Ruffalo w "Spotlight". On ukradł ten film. Doskonale zagrana postać dziennikarza. Obraz odmienny od tego, którym ostatnio nas się karmi. Uczciwy, pracowity, dociekliwy, wyobcowany – takiego dziennikarza stworzył Ruffalo i to była kreacja urzekająca.

Najlepsza aktorka drugoplanowa



ANIA: Ta kategoria jest wyjątkowo dobrze obsadzona. Świetna, zupełnie inna Jennifer Jason Leigh u Tarantino, odmieniona Kate Winslet u Danny'ego Boyle'a, ale na uwagę zasługuje też Alicia Vikander w słabym filmie "Dziewczyna z portretu". Trudny wybór, ale postawię na Kate Winslet, chociaż z Oscara dla Vikander też się będę cieszyła, ale myślę, że to jeszcze nie w tym roku.

EWA: Kate Winslet, bo to byłaby piękna ceremonia. Kate i Leo <3

ANIA: Ewa jesteś romantyczna!!! :)


A teraz kategoria, którą lubimy najbardziej... bo same piszemy trochę;)

Najlepszy scenariusz oryginalny



ANIA: "Spotlight" - po prostu! Dla mnie nie ma innego kandydata! Świetnie napisana historia, od początku do końca wciąga, zaskakuje kiedy trzeba, a przy tym ma w sobie mnóstwo emocji. Nie szantażuje emocjonalnie w żadnym momencie, ale trafia w sedno i w serce!

EWA: Mocno kibicuję "Spotlight". Jest coś pięknego w tym scenariuszu. Akcja toczy się tak miarowo, a zwrotom akcji nie towarzyszą żadne wybuchy. Bardzo ciekawa koncepcja, która zgrała się i z aktorami i z opowieścią o dociekliwym, mądrym dziennikarstwie.

Najlepszy scenariusz adaptowany



ANIA: "Big Short" lub "Pokój". I chyba jednak "Big Short". Chociaż do końca mam wątpliwości. Musiałabym chyba jeszcze raz obejrzeć dwa te filmy po sobie i wtedy byłabym pewna, ale wybieram "Big Short".

EWA: Adam McKay i Charles Randolph, "Big Short". No bo to dobre było.

Nimi filmy są opowiadane... obrazami, czyli

Najlepsze zdjęcia



ANIA: Może w tym wypadku "Carol"? Za oddanie klimatu. Nie sądzę, by Lubezki zdobył drugiego Oscara, ale jego praca w "Zjawie" naprawdę robi wrażenie! Jestem też pod wrażeniem pracy operatora przy "Sicario". Nie jestem 100% przekonana. Stawiam na najsłabszego, czyli "Sicario"! Pewnie wygra "Zjawa" lub "Mad Max".

EWA: Zjawa albo Mad Max. Hmmmmm… Zjawa. Bo Mad Max miał za dużo kompa, za mało realu.


Następna kategoria jest nam też bliska, bo mamy czułe uszka :))

Najlepsza piosenka



EWA: "Simple Song #3 " z filmu "Młodość". Tę piosenkę puszczałam sobie non stop przez dobry miesiąc. Przepiękne, optymistyczne, niebanalne. Oscarowe.

ANIA: Tak. Piosenka z "Młodości" ma w sobie coś. Pytanie tylko, czy Akademia wybierze taką skromną kompozycję, mając obok motyw przewodni do ostatniego Bonda, Lady Gagę i piosenkę z filmu "50 twarzy Grey'a" :) Szczerze wątpię, ale zobaczymy. Ja też stawiam na "Simple song #3"

To, co pomaga, ale czasami przeszkadza :))

Najlepsze efekty specjalne



ANIA: Jednak "Mad Max" - te efekty naprawdę zrobiły tam większość roboty :))

EWA: Ja Oscara dałabym "Mad Maxowi". Ale pewnie miś ze Zjawy capnie go sobie bez oglądania się na moje rozważania J

ANIA: Dodajmy do tego jeszcze najlepszą animację: najlepszą, najmądrzejszą i najcieplejszą, jaką widziałam ostatnio "W głowie się nie mieści". Plus chrakteryzację: czyżby miś i Leo zdobyli Oscara w tej kategorii? A może jednak "Carol" lub "Dziewczyna z portretu"?

Wszystko okaże się już w tę niedzielę :) Najważniejsze to to, czy Leonardo wyjdzie z gali uśmiechnięty czy zapłakany :)) reszta jest tylko resztą i bardzo drogim targiem próżności, na który mimo wszystko lubimy popatrzeć i na Goslinga w nowym garniturze czy Julię Roberts w pełnym uśmiechu :))


Dwie Dziewczyny i Film
pozdrawiają

piątek, 19 lutego 2016

Ave, bracia Coen!


I cóż zrobię, że uwielbiam humor braci Coen. Jak mrugają do mnie oczkiem, jak wyśmiewają się z samych siebie, ze swojej branży, religii, a w swoim ostatnim filmie nawet z postaci Jezusa. Kocham taką ironię i złośliwość, a ich ostatni film sprawił mi ogromną filmową przyjemność i wychodziłam z kina z uśmiechem. 

„Ave, Cezar!” to osadzona w latach 50’ XX wieku piękna, wystylizowana, cudownie złośliwa satyra na Hollywood. Mamy więc błyszczące kostiumy, błyszczące gwiazdy i studio produkcyjne, które w sposób taśmowy wypluwa kolejne sceny, sekwencje, filmy i znane nazwiska, a wśród nich jest gwiazdor wielkiego formatu Baird Whitlock. Zagrał go genialnie i z urokiem godnym wielkiego aktora George Clooney. Whitlock jest typową gwiazdką. Zdradza żonę. Lubi sobie wypić. Nie grzeszy inteligencją. A do tego ktoś porywa go w trakcie dnia zdjęciowego. Ginie gwiazda, producenci starają się nie robić zamieszania, ale studio kosztuje, więc robią, co mogą, by gwiazda się znalazła! 


Główną siłą napędową tego filmu jest producent Eddie Manix grany świetne przez Josha Brolina. Jego postać to hołd złożony wszystkim producentom, którzy swego czasu nie spali, nie jedli, by dopiąć wszystko na ostatni guzik w studiu filmowym. Jest on jedyną rozsądną postacią w tym filmie, którą można brać na poważnie (a przynajmniej można się starać). 

Reszta to zbiór ciekawych osobistości, które wyglądają jakby ktoś je wyjął ze śmiesznej animowanki. Scarlett Johansson gra syrenkę i matkę nieślubnego dziecka, Tilda Swinton szaloną dziennikarkę węszącą newsy o gwiazdach, a Chunning Tatum zaskakuje i uroczo wygląda w stroju marynarza. 

Cały ten film to taki mały występ, mały musical i świetna stylowa komedia w jednym. Jest w tym filmie i śpiew i taniec, ale także sensowna historia i zabawne scenki. Te małe scenki rodzajowe składają się w jedną większą, sensowną, widowiskową i zabawną całość. 

Przy okazji oglądania „Ave, Cezar!” przypomniały mi się filmy Wesa Andersona, które są podobnie dopracowane (kostiumy, scenografia, dialogi – wszystko przemyślane i bez przypadku). 

Siła filmu Coenów tkwi w scenariuszu, konstrukcji postaci (bo nawet najmniejsza postać jest wiarygodna) i dialogach. 
Mam tylko jedną wątpliwość, że osoby, które nie znają tego świata… aktorów, scenarzystów, filmów, Hollywood… i on ich w ogóle nie interesuje, mogą się zwyczajnie nudzić.
Nie należę na szczęście do tych nielicznych ;) i ten hołd złożony staremu kinu mnie oczarował i rozbawił.

"Ave, Cezar!"


Ave, Cezar!
Reżyseria: bracia Coen
Występują: George Clooney, Josh Brolin, Scarlett Johansson i inni.
UIP
1'46''



piątek, 12 lutego 2016

Red is the new Black


A więc TAK. 

Miałam wczoraj randkę z Tym przystojniakiem. To była wyjątkowa przyjemność. 

Chociaż koleś jest nieokrzesany, tylko w masce wygląda na przystojnego (bo pod spodem jak... mapa Utah?? :)), do tego mogą Cie porwać, bo Go znasz.


Mnie porwała tylko historia, na szczęście.

Koleś nazywa się DeadPool i nie miał łatwego życia. Gdy już zbliżał się happy end przyszedł RAK i zajął mu kilka ważny narządów. Czerwonoskóry chciał przetrwać, ale zadał się z grupą trzymającą władzę przy laboratorium X-Menów, a zmutowane geny dały mu nieśmiertelność, ale i troszkę go oszpeciły (troszkę, to mało powiedziane, ale zobaczycie w kinie).

Cóż więc mu pozostało?Złośliwe poczucie humoru, ochota na dobrą zabawę i nieśmiertelność.

Ksywa wzięta z baru,kolor stroju, by krył ślady krwi i pewien ZŁY, którego trzeba zlikwidować.... niby banał, ale zabawa dopiero się zaczyna.

Ten film był dla mnie przyjemnością i świetną zabawą. Wychodziła z niego na kolanach jak po "Spotlight", ale było mi przyjemniej, bo z uśmiechem na ustach!

Złośliwy humor po bandzie bawi do łez :))) już od samej czołówki! Nawiązania do innych filmów, postaci, aktorów sprawią przyjemność każdemu kinomaniakowi, a do tego JAK to wszystko jest dobrze zrobione technicznie (zwróćcie zwłaszcza uwagę na otwierającą scenę!).

Ryan Reynolds wymiata jako Czerwonoskóry i dobrze mu w tym kolorze.

Największą siłą tego filmy jest granie na niuansach i dystans - do WSZYSTKIEGO :) a wspominałam, że jest śmiesznie??? Będziecie się śmiać - i to na głos! Chyba że nie - będzie to oznaczało, że albo nie lubicie komiksów i superbohaterów, albo nie macie poczucia humoru. Tym drugim bym się przejęła :)

PS I oczywiście nie wychodźcie w trakcie napisów - poczekajcie na sam koniec :)))
PS2 Zazdroszczę Wam, że jeszcze nie widzieliście tego filmu - ja wybiorę się na pewno jeszcze raz.


Deadpool
Reżyseria: Tim Miller
Występują: Ryan Reynolds i inni.
1'48''
Imperial-Cinepix

piątek, 5 lutego 2016

Inarritu wciąż zaskakuje, a Leonardo jak lew walczy o Oscara!


Dużo się o tym filmie mówiło, jeszcze zanim powstał. Mówiło się o głównej roli Leonardo Di Caprio – podobno ma szansę na Oscara (ja w to wątpię). Mówiło się też o oscarowym reżyserze, który po świetnym „Birdmanie” robi swój kolejny film, czy tak samo dobry? Teoretycznie był to przepis na murowany sukces, ale oczekiwania były wygórowane – przynajmniej moje. 

Historia „Zjawy” zabiera nas w dość odległe, drapieżne, dzikie czasy XIX wiecznej Ameryki. Po lasach chowają się różne bandy (m.in. Indian, Amerykanów, Francuzów). Każda z nich chce po prostu przetrwać. Zdobyć pożywienie, broń, ciepłe ubranie i bynajmniej żadna z nich nie jest pozytywnie nastawiona do tej drugiej. Obcy to obcy – można go zabić i zabrać jego cenne rzeczy. Ameryka w tamtym czasie, jak to wynika z filmu Inarritu, to kraj traperów i podróżników, którym był też główny bohater filmu i postać autentyczna owiana legendą Hugh Glass. Glass zasłynął z tego, że zaatakowany i poturbowany przez niedźwiedzia grizli, a potem zostawiony przez kolegów na śmierć, przeżył. Można nie wątpić w to, że Glass był autentycznym traperem i niezwykle silnym mężczyzną, ale czy to wszystko przeżył – to już jest część legendy, którą przedstawia nam w swoim filmie Inarritu – i to najsłabszy jego element. 


Reżyser „Birdmana” do znanej legendy dorzuca jeszcze syna głównego bohatera i zemstę jako motyw i bodziec do przetrwania i walki. „Zjawa” to przede wszystkim zjawiskowe zdjęcia, których autorem jest operator „Birdmana”. Te sceny, te kadry na długo zapadną Wam w pamięci. Kamera jest wszędzie tam gdzie bohater i jest bardzo blisko niego, co sprawia, że to, co widzimy na ekranie, jest wiarygodne. Czujemy niejako na własnej skórze to, co robi i czego doświadcza główny bohater, a nie jest to nic miłego – mróz, lodowata woda, rany zadane przez grizzly, głód, pragnienie. 

Inarritu każe nam przejść przez męki razem z głównym bohaterem, i sposób w jaki to robi (sposób w jaki został zrobiony ten film) naprawdę robi wrażenie, ale sama motywacja tego wszystkiego i tej wędrówki mnie nie usatysfakcjonowała. Zemsta? Naprawdę?! Scenariusz mógł być zdecydowanie lepszy, a historia pogłębiona, a tak, jak dla mnie, jest zbyt prosto.

I pytanie, czy Leonardo za rolę Glassa, powinien dostać Oscara? Moim zdaniem NIE. Przede wszystkim dlatego, że nie jest to jego najlepsza rola i że nie jest to film, za który powinno się przyznawać tę statuetkę! Ale z drugiej strony w ilu już słabych filmach były Oscarowe role - zliczyć nie zdołam :) Rola Leonardo w "Zjawie" jest bardzo fizyczna, a Akademia lubi za takie role przyznawać statuetki. Ja doceniam wysiłek, ale nie uważam, by była to rola na Oscara - po prostu.

Wyraz artystyczny na 5, ale sama historia zasługuję tylko na słabiutkie 2.



Zjawa
Reżyseria: Alejandro Gonzales Inarritu
Występują: Leonardo Di Caprio, Tom Hardy
2'36''
Imperial-Cinepix




Na randce liczy się pierwsze wrażenie, a te "Planeta singli" robi niezłe, gorzej jest później


Kobieta po przejściach spotyka mężczyznę z przeszłością. Mówią sobie prawdę o życiu i mężczyzna dostaje w twarz. Tak mogłaby zaczynać się dobra komedia romantyczna i tak mniej więcej zaczyna się „Planeta singli” – dobry początek był i zakończenie też, tylko w środku trochę nie zagrało. 

Tomek (Maciej Stuhr) jest cynicznym dupkiem, który może mieć każdą dziewczynę i każdą traktuje tak samo – do łóżka i „zadzwonię!”. Jego wyrazisty sposób bycia sprawdza się też w pracy – Tomek jest prowadzącym głupkowatego programu na żywo w telewizji. Ale słupki spadają i trzeba świeżej krwi, nowej historii, ciekawego tematu, a wtedy pojawia się Ania. Czysta, niewinna pani od muzyki. Nawet ma warkoczyk, sukienkę i okulary (tego stereotypu nie mogłam przełknąć. Naprawdę! Litości!) Przypadkowe spotkanie zrodzi układ. Ania randkuje w sieci, a Tomek chętnie opowie o takich randkach w swoim show (wyśmiewając to i owo). Układ prosty, jasny i wydawałoby się, że zyskowny dla obu stron – oczywiście, jeśli wyłączymy emocje i podejdziemy do wszystkiego na zimno, licząc złotówki, nie licząc się z innymi. 

„Planetę singli” wyreżyserował twórca „Listów do M” i naprawdę bardzo chciałam, żeby to był dobry film. I połowicznie tak jest. Planeta singli” jest złośliwa, zabawna - zwłaszcza na samym końcu, ale jest też nieznośnie przewidywalna, do bólu pretensjonalna momentami i taka szablonowa, a przy tym nierzeczywista (znowu te apartamenty; skąd dyrektor szkoły ma kasę na takie luksusy, gdy żona nie pracuje?; dlaczego pani od muzyki musi mieć warkoczyk?). 

Ciężko mi było na samym początku wciągnąć się w tę historię, bo fabuła może i jest ciekawa, ale niestety zamiast wciągać, nudzi! Skróciłabym to i owo, wyrzuciła to i tamto – dynamiczny montaż i nożyczki by pomogły! 

Ale... ale jest to film zdecydowanie lepszy od „Listów do M 2”! I to jest porównanie, które wychodzi filmowi na duży plus. „Planeta singli” nie sięga jednak stylem i gracją poziomu „Listów do M” – niestety. Zabrakło zgrabności w scenariuszu, lekkości w konstrukcji postaci i magii! Po wyjściu z kina czuje się niedosyt!

PS I jeszcze taka moja osobista obserwacja - stricte zawodowa - ten film ma bardzo słabe materiały promocyjne! To aż dziwne! Oczywiście widać, że sesja plakatowa do filmu się odbyła, ale jeśli chodzi o zdjęcia z planu filmowego to wołają o pomstę do nieba i jest ich jak na lekarstwo! Bardzo dziwna sytuacja!


Planeta singli
Reżyseria: Mitja Okorn
Występują: Maciej Stuhr, Agnieszka Więdłocha
2'16''
KINO ŚWIAT



Spotlight, czyli światowy skandal w kościele katolickim


Bardzo rzadko mi się zdarza, żebym po obejrzeniu filmu miała problem z powrotem do rzeczywistości. Tak było po seansie „Spotlight”. 

Historia dziennikarzy śledczej gazety „Boston Globe”, którzy trafiają na ślad siatki pedofilskiej w kościele katolickim dosłownie wbiła mnie w fotel i zakuła w kajdany uwagi na ponad 2 godziny. Od pierwszych minut byłam na zmianę zaintrygowana, wstrząśnięta i zniesmaczona. 

Ten film ogląda się jak dobry dreszczowiec, ale najgorsze i najmocniejsze jest to, że historia została oparta na faktach. Dzieci zostały zgwałcone przez księży, osoby, którym ufały z racji wykonywanej przez nich misji, zawodu. Ale kogo obchodziły dzieci, skoro wszystko można było zatuszować?! 

Dziennikarze z Bostonu dotarli do dokumentów, które potwierdziły, że w samym Bostonie około 70 księży znęcało się nad dziećmi, a ich zwierzchnicy nie mieli problemu, by załatwić sprawę po cichu. Były to zarówno dziewczynki, jak i chłopcy. Zazwyczaj z biednych domów – tak było łatwiej i łatwiej było przekupić rodziców. 

Boston był tylko wierzchołkiem góry lodowej, w którym swoje miejsce miała też Polska. Ten proceder miał miejsce na całym świecie – to przerażające, jak o wielu złych rzeczach nie wiemy i nie chcemy wiedzieć – udajemy, że wszystko jest ok, do czego to prowadzi? 


„Spotlight” ma bardzo mocny temat – trudno będzie jakiemukolwiek obrazowi z nim konkurować, ale ten film nie byłby tak udany, gdyby nie świetna praca reżysera na planie, utalentowani aktorzy, którzy go słuchali i scenariusz! Ta świetnie napisana historia trzyma nas za gardło do samego końca, dawkując emocje powolutku, podskórnie, bez wyciskania na siłę łez! 

Wszystko w tym filmie jest na odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, tylko te zdarzenia nie powinny mieć miejsca. 

„Spotlight” mnie zmienił (może tylko na chwilę, ale zwrócił moją uwagę na pewien cień, który kryje się… w tym wypadku w instytucjach kościelnych). Przez kilka kolejnych dni nie mogłam myśleć o niczym innym. Zobaczcie ten film. Spróbujcie się z nim zmierzyć. Spróbujcie poznać prawdę, chociaż ona boli i nie jest łatwa. Trzeba jednak ją znać, by się nie powtórzyła!


Spotlight
Reżyseria: Tom McCarthy
Występują: Michael Keaton, Mark Ruffalo i inni.
2'9''
UIP