środa, 23 marca 2016

Elegancka dama w vanie


Główną bohaterką opowieści „Dama w vanie” jest staruszka, która – jak zdradza tytuł – mieszka w vanie i pomieszkuje na ulicy pewnej brytyjskiej dzielnicy. Mieszkańcy obchodzą się z nią jak z jajkiem, ale dama z vana wcale nie traktuje ich przez to grzeczniej. Staruszka jest obcesowa, bezpośrednia i niegrzeczna, do tego ma mnóstwo przedmiotów ze sobą i wokół siebie, a wszystko wokół niej delikatnie pisząc nieładnie pachnie. 

Szczęście bądź pech sprawia, że miano jej przyjaciela zyskuje sobie samotny pisarz – dramaturg, który przygarnie damę na swoje podwórko. Jak się domyślacie z tej cokolwiek dziwnej ale wyjątkowej przyjaźni wynikną zabawne lub trochę mniej zdarzenia. Staruszka znajdzie pomocną dłoń, a pisarz nową muzę?! W końcu jest to ekranizacja sztuki! 

Pod przykrywką brytyjskiej komedii kryje się w tym obrazie dość smutna historia starszej Pani, która staje się bezdomną mimo że wcale nie musi – tak po prostu się stało. Zbieg pewnych okoliczności, strach i brak pewności siebie sprawiły, że Dama schowała się w vanie, by resztę życia spędzić właśnie w nim. 

„Dama w vanie” jest urocza, zabawna i bardzo mądra – uwiodła mnie ta postać grana przez genialną Maggie Smith i angielskie poczucie humoru wplecione w świetnie napisane dialogi. 

I mam tylko jedno „ale”, że po niecałej godzinie oglądania filmu, zaczęło mi się niestety trochę nudzić! To wina scenariusza, który na początku zaskakuje i wciąga historią brawurowo zachowującej się staruszki i jej przyjaźni z samotnym pisarzem, ale pod koniec nuży i zaczyna się powtarzać. W tym momencie historia mogłaby się już skończyć, miast na siłę ciągnąć metry taśmy filmowej aż do dość dziwnego końca. 

„Dama w vanie” to przyzwoity film ze świetną, uroczą Maggie Smith. Tak naprawdę tylko dla niej warto zobaczyć ten film! I jeszcze dla zabawnych, złośliwych dialogów. Ten obraz jest zupełnie inny od tych, które oglądacie w kinach. Nie błyska, nie strzela, ale porywa do tańca w takt życiowej historii pewnej damy. I czasami warto wejść do kina, by na ucho, po cichu posłuchać takiej bardzo przyziemnej, szczerej historii.

Polecamy :)

"Dama w vanie" - 5/6

PS Od dzisiaj wprowadzamy ocenę punktową każdego filmu. 
Skala 6-punktowa. Jak w szkole.
6 - GENIALNY, tylko dlaczego na to miano zasługują tylko "Blade Runner" i "Podziemny krąg" ;) czyli film idealny pod każdym względem
5 - BARDZO DOBRY - naprawdę trzeba zobaczyć (mimo małego "ale")
4 - ŚREDNI, przeciętny, przyzwoity, czyli jak to mówią młodzi "dupy nie urywa". Niby jest ok, ale coś byśmy zmieniły
3 - SŁABY, ale ma jakieś zalety
2 - SŁABY, ale nie możemy znaleźć żadnych zalet
1 - po prostu ZŁY


Dama w vanie
Reżyseria: Nicholas Hytner
Występują: Maggie Smith i inni
1'44''
UIP




niedziela, 13 marca 2016

Moje życie z Weroniką i Kieślowskim



Dzisiaj mija 20. rocznica śmierci Krzysztofa Kieślowskiego.

Nie znałam go dobrze (mam na myśli twórczość). Poznałam za późno. Dopiero na studiach odkryłam jego "Dekalog" i "Podwójne życie Weroniki", a potem "Trzy kolory". "Niebieski" zrobił na mnie ogromne wrażenie. "Czerwony" wzruszył. "Biały" rozbawił. Jego "Weronika" zainspirowała mnie do napisania scenariusza, który pozwolił mi dostać się do Łódzkiej Szkoły Filmowej. Scenariusz zatytułowany był "Studniówka", a główną bohaterką była właśnie Weronika, ale podobieństwo nie tkwiło tylko w imieniu. Szkoda, że nigdy nie udało mi się przenieść tej historii na ekran.

Bliskie jest mi Jego niedopowiedziane, przemilczane kino. Tak niewiele pada w nim słów, a tak wiele jest w nim emocji.

Muzyka. Kadry. Mimika twarzy. Gesty - dopracowane nieznośnie perfekcyjnie. Czasami patrząc na scenę zastanawiałam się, jak można tak dokładnie wszystko widzieć i wiedzieć.

Tak jak Woody Allen rzadko bywał zadowolony z efektu swojej pracy. Mam wrażenie, że oddawał całego siebie w każdym swoim filmie. Dużo go ta praca kosztowała, ale czy umiałby inaczej? Być portierem?

Nie wszystkie Jego filmy przetrwały próbę czasu, ale niektóre są wciąż aktualne i zapierają dech w piersiach. Ostatnio oglądałam ponownie "Krótki film o miłości" - poezja, rzecz o chorobliwej namiętności. Delikatność i brutalność w jednym.

Do Niego się wraca. Ja wracam do filmów Kieślowskiego. Jestem w trakcie przejmującego "Dekalogu".

C.D.N.

wtorek, 1 marca 2016

Nowy Jork. Lata 50. "Carol". Therese. Spotkanie. Pożądanie. Miłość?


Ten film pochłonął mnie bez reszty od pierwszych minut i pierwszego magnetyzującego spotkania Carol (Cate Blanchett) i Therese (Rooney Mara). Zatraciłam się w tym świecie z lat 50’, przyozdobionym przepięknymi zdjęciami, które razem z nastrojową muzyką stworzyły niesamowity klimat tego obrazu. 

„Carol” opowiada o miłości, ale o miłości innej, niedozwolonej, złej, niepasującej do normalnego schematu amerykańskiej rodziny, bo między dwiema kobietami. Trzeba podkreślić, że w tamtych czasach o miłości homoseksualnej się nie mówiło – był to temat wstydliwy. Co więcej, osoby, które przyznawały się do innej orientacji niż heteroseksualna próbowano leczyć psychoterapią, a nawet elektrowstrząsami czy lobotomią! 

Carol jest dobrze sytuowaną dojrzałą kobietą, która wie czego chce i nie ukrywa tego. Spotyka się z kobietami, uwodzi je, zaprzyjaźnia się, bo sprawia jej to przyjemność. Czasami się zakochuje. Carol nie jest jednak sama, ma męża, z którym chce się rozwieść i córeczkę, którą bardzo kocha. Pewnego dnia w sklepie poznaje młodziutką Theresę, która jest zafascynowana kobietami. Therese’a w odróżnieniu od Carol nie wie, czego oczekuje od życia, chce poeksperymentować. Carol ją magnetyzuje, uwodzi spojrzeniem, zapachem, sposobem bycia. Spędzają razem niedzielę, a potem trochę więcej czasu. 

Miłość to czy tylko fascynacja? Odpowiedź na to pytanie otrzymacie dopiero na samym końcu tego pięknego poematu o miłości. Obie aktorki, które odtwarzają w nim główne role, zostały za nie słusznie nominowane w tym roku do Oscara (niestety statuetek nie otrzymały). Cate i Rooney stworzyły bowiem niesamowite kreacje - delikatnych, wzruszających, a przy tym wyrazistych i silnych kobiet, które mnie urzekły i fascynowały przez cały film. 

Można powiedzieć, że na chwilę zmieniłam orientację i zakochałam się w „Carol”, która uwiodła mnie i zabrała w intrygującą podróż w przeszłość w lata 50’. 

Uwielbiam muzykę z tego filmu, zdjęcia, które zasłużyły na Oscara, zwróćcie też koniecznie uwagę na kostiumy, rekwizyty, auta i wystrój wnętrz! Ten film to właściwie jeden wielki, piękny, intrygujący obraz, który magnetyzuje. 

„Carol” jest zjawiskowa! Tak jak Cate Blanchett w tej roli!


Carol
Reżyseria: Todd Haynes
Występują: Cate Blanchett, Rooney Mara
Gutek Film
1'58''