poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Aktor, alkohol, rak


Historia jest prosta. 

Jesteśmy w Polsce. W Polsce mieszka aktor, który bywa prezenterem, uczy dzieciaki aktorstwa, a na co dzień pije, pali i nie żałuje sobie. Żona wyjechała do Australii. Córka na Węgry. Aktor został sam. Dowiaduje się, że ma raka. Od papierosów, więc płuc. Chemioterapia. Kłamstwo w pracy, by utrzymać ubezpieczenie. 

I zaczyna się walka – o życie i kontakt z córką, z żoną już za późno, plus odwyk od alkoholu – grupa wsparcia okazuje się najlepszym, co się Polakowi i to aktorowi na dodatek przytrafia. Widać światełko w tunelu. 

Historia trochę banalna, przewidywalna, ale życiowa – wzrusza, powinna wzruszać. 

Niestety, w filmie „Żyć nie umierać” nie wzrusza, nie porusza, nie wciąga. Dlaczego? Brakuje scenariusza, więc historii. Dostajemy za to pourywane fragmenty z życia głównego bohatera. Jak aktor jest u dzieciaków, jak przebiera się za clowna, jak występuje w telewizji – to miało przybliżyć nam jego świat, miałam jednak wrażenie, że bardziej wprowadzało w całą historię chaos (oczywiście tylko poprzez sposób zmontowania i pokazania). 


"Nie ma" reżysera, więc aktorzy grają, jak chcą, a Tomasz Kot nieładnie szarżuje ze swoją rolą. Nie wiem, czy reżyser miał pomysł na postać głównego bohatera, ale na pewno nie poprowadził dobrze pana Kota, w tej roli widać zagubienie i brak spójności. 

Co najważniejsze – w tym filmie brakuje emocji! Dramaturgia chwili?! A co to takiego. To niesamowite, ale tylko 2 razy lekko wzruszyłam się na tym filmie! Za mało!! Jak na taki temat – zdecydowanie za mało. 

„Żyć nie umierać” naprawdę miało potencjał, bo ta historia go miała, gdyby tylko ktoś spróbował spojrzeć na nią z innej strony, pokazać ją nieszablonowo, inaczej. Odniosłam wrażenie, że twórcy sami nie mogli się zdecydować, co tak naprawdę chcieli pokazać i wrzucili do jednego filmu dużo wszystkiego (swoich inspiracji, obserwacji, itp.), a przez to nie wyszło im nic sensownego, jedynie filmowy miszmasz zbudowany na kalkach starych jak świat. Gdzie oryginalność? Gdzie świeżość? Własne pomysły? Szkoda, bo lenistwo to jeden z grzechów głównych. 

Tomasz Kot po genialnym występie w „Bogach” zaliczył wpadkę w „Disco Polo”, a teraz w „Żyć nie umierać”. Szkoda.


Żyć nie umierać
Reżyseria: Maciej Migas
Występują: Tomasz Kot, Janusz Chabior
KINO ŚWIAT

czwartek, 27 sierpnia 2015

Wszystko jest w tym filmie niestety... świetne!


Wiele już napisano o tym filmie, ale my dodamy swoje.

Cudowna, zachwycająca, elektryzująca perełka!

Guy Ritchie po kilku filmowych niewypałach wybucha klimatyczną, urokliwą historią o agentach czasów zimnej wojny, kiedy Berlin dzielił słynny Mur, a Rosja jak zawsze walczyła o coś z Amerykanami. 

Klimat: lata 60’ XX wieku... ach te auta, fryzury, stroje i wystroje

Akcja: wyścig zbrojeń trwa, ład na świecie jest zagrożony... broń atomowa i inne bomby też

Bohaterowie: rosyjski agent KGB (nazwiska nie powtórzę) i amerykański wysłannik CIA Napoleon Solo.

Atrakcyjność: Obaj przystojni (patrz zdjęcie wyżej), wysportowani, ładnie ubrani (no może ten from USA jest trochę lepiej, ale na modzie znają się prawie tak samo dobrze!), świetnie wyszkoleni i zdeterminowani.

Przypadek: Panowie trafiają na siebie i dostają rozkaz, by… współpracować. Nie szczędząc sobie uroczych złośliwości zabierają się więc do pracy – szef zlecił, trzeba wykonać! 

Szczęście: Brak

Napięcie: Elektryzujący duet uzupełnia jak przysłowiowa wisienka na torcie piękna, inteligentna specjalistka od aut. 

Trójkąt: Ta od początku nieprzychylna sobie trójka ma zapobiec wywołaniu chaosu na świecie, ale momentami mamy wrażenie, że nie panują nad chaosem we własnych szeregach, co sprawia, że mamy w trakcie oglądania tego filmu jeszcze więcej radości i przyjemności. 

„Kryptonim U.N.C.L.E.”: Urocza, zabawna, inteligentna komedia szpiegowska (pastisz na dawne kino szpiegowskie), która wygląda jak mały klejnocik – szkli się, błyszczy, mami oko i wprawi w zazdrość każdego, bo ten film się Ritchiemu naprawdę udał! Dopieszczony, wypieszczony, dopracowany i wygładzony. Nie ma w nim przemocy, którą autor „Przekrętu” swego czasu sygnował swoje filmy, jest za to inteligencja, sposób, granie na niuansach i emocjach. Wszystko jest w tym obrazie niestety świetne! Finezyjne zdjęcia, dynamiczny, genialny montaż, a przede wszystkim dobrze napisany scenariusz (dialogi), nie mówiąc już o reżyserii czy aktorstwie – to wszystko stoi tu na najwyższym możliwym poziomie! 

Ten obraz to ostra jazda bez trzymanki dopasowana do ówczesnych warunków (bo, ile można było przyspieszyć ówczesnymi brykami?!) 

Historia nie jest nowa, widzieliśmy ją już w kinie nie raz, ale nie o nią tutaj chodzi, a o zabawę. Ritchie znajduje w tej ogranej materii miejsce na nowe smaczki i co bardzo ważne – ufa inteligencji widzów, a to zawsze procentuje.


Kryptonim U.N.C.L.E.
Reżyseria: Guy Ritchie
Występują: agent KGB i agent USA
Warner Bros. Polska
1'56''


poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Ile kosztują bilety do kina w Szwajcarii, Japonii, Kuwejcie czy Iraku?


Od dawna interesowało mnie, ile płaci za bilet do kina przeciętny Niemiec, Szwajcar czy Francuz i jak to się ma do naszych - wg mnie bardzo drogich - cen za wstęp na tego typu rozrywkę (ok. półtorej godziny pobytu w zupełnie innej rzeczywistości, gdzie wszystko jest możliwe i prawie wszystko dozwolone).

Postanowiłam to sprawdzić.

Okazuje się, że rajem dla kinomanów może być Kuba, gdzie jednorazowe wejście do kina nie przekracza polskiej złotówki!!! Bosko, ale Kuba raczej rajem do mieszkania i życia nie jest, więc odpada. Swoją drogą, ciekawe jak jest tam z dystrybutorami i premierami?!

Do 10 zł, więc też bardzo tanio, zapłacimy chcąc wybrać się do kina w Iranie, Etiopii czy Tunezji, a więc na wakacjach jak znalazł. Tylko ciągle zastanawiam się, jakie propozycje repertuarowe znajdziemy w kinach w Tunezji?!


W Serbii, Bośni i Hercegowinie za bilet do kina zapłacicie około 12 zł, z kolei w Ugandzie i Syrii - nieco więcej, bo już 15 zł. Południowa Afryka, Pakistan i Kazachstan oferują bilet za 17 zł. W Gruzji, Chorwacji i Panamie wybierzecie się do kina za 19 zł. 

Przedział od 20 zł za jednorazowe wejście, w którym znajduje się też Polska, zaczynają Węgry, Peru, Brazylia, Bułgaria, Rosja, Polska (średnia wg portalu numbeo.com to 22 zł i 62 miejsce na 118 państw).

Co ciekawe, bilet w Ghanie kosztuje aż 28 zł! Podobnie w Urugwaju i Palestynie. W Grecji i na Malcie to już wydatek 30 zł. Argentyna i Włochy też do najtańszych kinowych państw nie nalezą, bo tam wyjście do kina będzie kosztowało minimalnie 33 zł. Nie wliczając kawy.

W Iraku, USA czy Islandii za bilet zapłacicie jeszcze więcej - 37 zł.

Nasi bliscy sąsiedzi też mają dość wysokie stawki: Francja - 40 zł, Niemcy, Irlandia czy Holandia 42 zł. 

W Australii wyjście do kina to już spory wydatek, prawie 50 zł (podobnie w Arabii Saudyjskiej, Norwegii czy Finlandii).


Bardzo drogie są: Dania, Wielka Brytania, Szwecja i Japonia. Bilet tam kosztuje powyżej 50 zł. Najdroższa jest Szwajcaria, gdzie za wejście do kina zapłacimy aż 70 zł!

I nagle wszystko stało się jasne, nasze bilety nie wydają się już tak drogie, bo na tle innych państw europejskich nie są drogie, są w sam raz. Tylko... tylko, że nasze wypłaty nie wyglądają tak jak przeciętnego Niemca czy Francuza - niestety. Zgodziłabym się nawet na wyższe ceny biletów, gdybyśmy zarabiali tyle, ile np. Norwegowie. 

Żródło danych: numbeo.com

wtorek, 18 sierpnia 2015

O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu


Szukać magii i oryginalności w kinie, to odważyć się opowiedzieć o miłości wampirki do nie wampira, który wygląda jak James Dean i umieścić oboje gdzieś w Iranie, przyozdabiając wszystko czarno-białymi zdjęciami. 

Zachwyciła mnie ta przedziwna love story w reżyserii Any Amirpour, bo pozwoliła mi spojrzeć trochę inaczej na kraj Bliskiego Wschodu, odrzucając stereotypy i zanurzając się w fantastycznej wizji, niczym w Basenie u Ozona. 

Główną bohaterką mrocznej opowieści pod niebywale długim tytułem jest piękna dziewczyna, która w dzień siedzi w domu, a nocą przechadza się po mieście zakryta tradycyjną chustą. Nie rozumiemy, dlaczego prowokuje nocną rzeczywistość (mocny makijaż, spacery o północy i zaczepianie obcych mężczyzn), chwilę potem wszystko staje się jasne, gdy zjawiskowa brunetka zanurza kły w ludzkiej krwi. 


W tym samym City niedaleko pięknej morderczyni żyje przystojny młody chłopak. Typ James’a Deana lub bohatera musicalu „Grease”. Wciśnięty w obcisłe dżinsy, w koszulce i z okularami na nosie próbuje przetrwać w „Bad City”. Jego największym problemem jest ojciec narkoman i auto, które ktoś mu zabiera w ramach finansowej rekompensaty długu. Ta para spotka się gdzieś w połowie filmu, by poczuć coś więcej, nad tę beznadzieję, którą czuje się wokół. Wspólna jazda na deskorolce, przekłuwanie uszu i taniec – tym będzie dla nich miłość, którą odkrywają powoli, delikatnie, ucząc się wszystkiego. 

Bohaterowie tego filmu niewiele mówią, ale wcale mi to nie przeszkadzało, a jak już płyną słowa, to tak jak krew, w konkretnym celu. Zdjęcia w tym filmie są bajeczne. Przygrywa do nich piękna muzyka. Każdy kadr jest wysmakowany, a nam pozostaje tylko chłonąć i smakować. Przy okazji takich filmów zdarza się, że otoczka zachwyca, ale brakuje wnętrza, głębi – tutaj wszystko jest na swoim miejscu, otoczka współgra ze zgrabnym, ciekawym wnętrzem – szaloną opowieścią o niełatwej miłości. Nie ukrywam, że oczekiwałam po tym tytule i samym filmie, że mną przyjemnie potrząśnie i będzie dla wyobraźni i mózgu jak klimatyzacja w ten upał – tak właśnie było. Przyjemność dla oka i ucha, a dla mózgu nowe wrażenia, bo tego jeszcze nie widzieliście!


O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu
Reżyseria: Ana Lily Amirpour
Występują: Sheila Vand, Arash Marandi
M2 FILMS
1,44''

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Humor, dynamiczna akcja i leciwy Tomek Cruise, to wciąż przepis na sukces?


Agent Hunt. Ethan Hunt jest jednym z naśladowców słynnego James'a Bonda, agenta Jej Królewskiej Mości. Pierwszy raz Hunta spotkaliśmy w 1996 roku a film wyreżyserował wtedy sam Brian De Palma, co więcej muzykę do obrazu skomponował sam Danny Elfman (ale muzyka w tej serii zawze była ważna do kolejnej soundtrack stworzył Hans Zimmer). Tom Cruise po raz pierwszy wtedy wcielił się w postać lekko absurdalnego agenta, któremu wszystko się udaje, nawet misje niemożliwe. Okazało się, że nie ostatni.

Forma się przyjęła, chociaż pierwsza część zebrała słabe recenzje, z drugą było zdecydowanie lepiej. Efektowny zwis Tomka ze skały, odsłonięte bicepsy i poszło o wiele lepiej. Plus ładne widoki, efektowne pościgi, humor sytuacyjny i słowny - to stało się niedługo potem znakami firmowymi serii. Technicznie film był bez zarzutu. Za trzecią część miał zabrać się David Fincher, ale kręcił wtedy inny film, więc zrobił go znany nam już dziś J J Abrams (teraz czekamy na jego nowe "Gwiezdne Wojny"). "Mission Impossible 3" sprzedała się na całym świecie (budżet wzrastał z każdym nowym "odcinkiem"). Co ciekawe producentem każdej z części była firma Toma Cruise'a. Do ekipy trzeciej części dołączyli wtedy sam Phillipe Seumour Hoffman i zabawny Simon Pegg - to były dwa mocne argumenty "za". 4. odsłona serii przyniosła nową postać graną przez Jeremy'ego Rennera i budżet w wysokości 160 mln dolarów.

"Mission Impossible. Rogue Nation" to chwilowo ostatnia część przygód agenta od misji niemożliwych. I muszę przyznać, że staruszek eks scjentolog wie, w co włożyć kasę, by się pomnożyło. Mamy tu wszystko, co znamy. Przyjemną dla ucha muzyczkę i słynny motyw przewodni. Przyjemnego dla oka Tomka Cruise'a, który jeszcze w tej części w smokingu wygląda całkiem nieźle, chociaż w scenach pościgów włoski bezradnie poddają się wszelkim nieubłaganym prawom natury ;) Zabawnego Simona Pegga, którego w tej serii uwielbiam i DYSTANS, INTELIGENTNY HUMOR, który sprawia, że wybaczałam nawet najbardziej nieprawdopodobną scenę akcji - a jest ich w tym filmie kilka.

O co tym razem chodzi?
O SYNDYKAT, organizację, która zamierza zniszczyć agentów IMF i nie pozwolić, by na światło dzienne wyszły ważne informacje na jej temat. Agent Hunt rozpracowywał SYNDYKAT, który teraz jest dla niego i jego kumpli zagrożeniem. Rozpoczyna się walka z czasem, pewną kobietą i byłymi agentami służb specjalnych.

"Mission Impossible 5" to efektowne, mocno trzymające w napięciu kino akcji, które po prostu dobrze się ogląda! Jak się okazuje, kino akcji plus Tom Cruise to wciąż przepis na sukces - komercyjny! Technicznie temu filmowi nic nie brakuje. Jak zwykle sceny pościgów i walk są dopracowane w najmniejszym szczególe. Do tego dochodzą fascynujące sceny, w trakcie których bohaterowie planują misje niemożliwe dotarcia do strzeżonych miejsc, rzeczy, itp. Dodatkowo dostajemy podróże w różne miejsca, także egzotyczne, a tam pościgi i sekwencje walk - to wszystko świetnie wygląda na ekranie i robi wrażenie!

Ale pamiętajcie, to kolejna część swojej serii, mam nadzieję, że wiecie, czego możecie się spodziewać, agent Hunt to nie Woody Allen ani "Hamlet" :)

Mission Impossible 5
Reżyseria: Christopher McQuarrie
Występują: Tom Cruise, Jeremy Renner, Simon Pegg
UIP
2'11''

Miłość, seks, zdrada, "Zbrodnia i kara" - stare atrybuty, nowa historia


Na gorąco. Przedpremierowo.

W ostatni weekend w kinie Atlantic (i nie tylko) można było obejrzeć pierwsze pokazy najnowszego filmu Woody'ego Allena.

Nieprzychylne recenzje nie zniechęciły mnie i jak przystało na bohaterki filmów Woody'ego z uśmiechem na twarzy i muzyką w tle powędrowałam na kolejne spotkanie z mistrzem komedii. W końcu nie od dziś wiadomo, że Allenowi nigdy nie było po drodze z krytyką, ani komercją... chociaż ostatnio się to lekko zmieniło - jego filmy zaczęły przyciągać do kin tłumy i robić wyniki.


Kiniarze chcą grać Allena, multipleksy chcą grać Allena, a sam Allen opowiada nam po raz kolejny tę samą historię tylko w trochę inny sposób i z innymi aktorami. [Ile on tych scenariuszy trzyma w szufladzie, hm?] Co ciekawe, zaskakująco dobrze wychodzi mu ta powtarzalność :) a każda kolejna opowieść zaskakuje mnie w trochę innym miejscu, a przy tym bawi mnie zawsze - mniej lub bardziej. Na plus dołożę, że dzięki temu wiemy, czego możemy się spodziewać po kolejnym filmie twórcy "Annie Hall": ta sama czcionka, muzyka, bohaterowie lekko w depresji lub w absolutnej euforii, miłość, zdrada, seks, temat kary i pokuty, książki Dostojewskiego i coś o II wojnie światowej czasami - jak autor ma fantazję i humor.


Więc co nas ciągnie do kina na jego filmy? Odwieczne tematy ważne dla człowieka, czyli wspomniane: miłość, zdrada, seks, filozofia, sens życia i jego brak, a także naginanie reguł i praw w każdej z tych dziedzin, bo jak mówi bohater "Irracjonalnego mężczyzny" wyeliminowanie niektórych jednostek sprawiłoby, że świat stałby się lepszy - to cały Woody Allen. Zabawny, ironiczny, złośliwy, a przy tym tak niebanalny i świeży (mimo tego że się powtarza, to w ramach swojej i sobie tylko znanej konwencji umie znaleźć sposób, by jeszcze zaskoczyć widza).

Mam wrażenie, że filmy Allena zwłaszcza te ostatnie są coraz bliższe rzeczywistości. Chcemy wszystkiego "tu i teraz", wolimy przelotne doświadczenia od trwałych relacji, zdradzamy bez problemu i szukamy mocniejszych wrażeń, bo nasze życie wydaje nam się monotonne i bez barw. To dlatego jego filmy stały się ostatnimi czasy takie popularne...

Tym razem w głównych rolach zobaczymy (po raz kolejny) uroczą Emmę Stone jako studentkę zakochaną w swoim wykładowcy filozofii i Joaquina Phoenixa (po raz pierwszy) w roli wykładowcy filozofii a prywatnie samotnego pijaka w depresji. Znamy takich bohaterów. Już ich widywaliśmy w filmach Allena, ale z nowymi aktorami i w innej historii poznajemy ich niejako na nowo. Co ciekawe, mają przed nami swoje tajemnice.

Drama stara jak świat.
Wykładowca szuka sensu w bezsensie, a studentka chce mu pomóc i zakochuje się w nim. Poznają się, spacerują, rozmawiają, szukają odpowiedzi na ważne pytania i zbliżają się do siebie. I nagle sens się odnajduje. Trochę jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - wystarczyła kawa w przydrożnym barze i historia pewnego sędziego, a potem nasz bohater dostaje wiatru w żagle i chce zrealizować pewien intrygujący plan, bo jak mówi, trzeba zacząć działać i wziąć sprawy w swoje ręce. Reszty dowiecie się w kinie i już zazdroszczę Wam odkrywania tej tajemnicy.

"Nieracjonalny mężczyzna" to wciągająca, lekka, zabawna (momentami do łez) komedia bardzo w stylu Allena. Głupio wspominać, że jak zwykle czuje się dobrą rękę reżysera, bo aktorzy grają bezbłędnie. [Co on robi tym aktorom, że tak świetnie odtwarzają swoje role?] Co najważniejsze, ten film nie nudzi w żadnym momencie, mimo że to naprawdę błaha historyjka lekko romantyczna, ale scenariusz, nawet jeśli został wyciągnięty z zakurzonej szuflady, to trzyma poziom i w kilku momentach naprawdę mnie zaskoczył.

Najnowszy film Allena to sama przyjemność i spotkanie z niecodziennym światem i jego ciekawymi postaciami - tam wszystko jest możliwe i ze wszystkiego można się śmiać!


Nieracjonalny mężczyzna
Reżyseria: Woody Allen
Występują: Emma Stone, Joaquin Phoenix
KINO ŚWIAT
1'36''

środa, 5 sierpnia 2015

Debiut reżyserski Ryana Goslinga - oryginał czy tylko kopia?


Opuszczone, lekko spalone Detroit przypomina kraniec świata, gdzie nikt już nie chce być ani żyć. 

Cisza, której nie towarzyszy spokój, ale okrzyki wariata, któremu wydaje się, że ma to miasto na własność. 

Wszystko tam jest brudne, brzydkie, przerysowane. 

W Detroit mieszka seksowna mama o ognistych włosach, która stara się utrzymać starszego i młodszego syna. Stara się, ale nie daje rady. Zalega z czynszem i wtedy zjawia się ktoś, kto proponuje pracę w domu, gdzie rozrywką jest teatralna przemoc (zapraszamy na spektakl „zabijanie, okaleczanie na niby”). 



Ludzie w takim mieście za to płacą. Chcą krwi, czując beznadzieję swojego położenia. Starszy syn spotyka się z młodą sąsiadką, która opowiada mu historię o klątwie budowania tamy i zaginionym, zalanym mieście. Wg niej to wszystko wina klątwy. Postanawiają odszukać zaginione miasto. 

Każdy próbuje w tym filmie jakoś przetrwać, a ciasne bliskie kadry wszystko przed nami odkrywają: śmiech, łzy, przerażenie, troskę – beznadzieję odbitą na twarzach mieszkańców. I jedno muszę przyznać, pod względem wizualnym ten obraz robi naprawdę duże wrażenie. 


„Lost River” zachwycił mnie ciekawym montażem, przepięknymi zdjęciami, klimatyczną muzyką niczym z „Drive”, przekonującym aktorstwem i ciekawą, ale chyba niewystarczającą na film pełnometrażowy historią. 

Oglądając najnowsze dzieło Goslinga narzucało mi się kilkakrotnie stwierdzenie, że ten film jest po prostu dziwny. Wysmakowany, owszem. Wystudiowany, także, ale czy zrozumiały? Już niekoniecznie. Przykłady Lyncha czy Jarmuscha pokazują, że reżyser nie musi być zrozumiały przez krytykę czy nawet szerokiego odbiorcę. Ale Lynch i Jarmusch to Jarmusch i Lynch – oni mogą trochę więcej, Ryan Gosling dopiero zaczyna, a kto wie może już i kończy, bo krytycy nie byli dla niego i dla jego filmu zbyt łaskawi. 

Co więcej, oglądając „Lost River” miałam wrażenie, że to zbitka różnych znanych mi filmów, a to już niebezpieczna droga do bycia tylko marną kopią. Mam wrażenie, że tak trochę jest z tym filmem – jest zlepkiem pomysłów z innych obrazów ambitnych twórców i zarazem wydmuszką, w której nic nie ma. Jest ładnie, ale nie ma treści. Szkoda Panie Gosling.


Lost River
Reżyseria: Ryan Gosling
Występują: Saoirse Ronan, Christina Hendricks, Eva Mendes
BEST FILM
1'35''

Dziewczyna naprawdę warta grzechu


Gdyby mógł Woody Allen pewnie zrobiłby ten film, ale ubiegł go Peter Bogdanovich i to jemu zawdzięczam wizytę w wyuzdanym świecie prostytutek i twórców filmowych. Ci ostatni zupełnie nie różnią się od tych pierwszych, bo czymże jest call girl, jak nie muzą??

Główną bohaterką tej rozbrajającej, ale ciepłej i mądrej historii jest Izzy, prostytutka, której życie za sprawą pewnej nocy odmienia się o 180 stopni. Lekko nieokrzesana, ale szczera "Iskra" (to jej pseudonim) po jednej nocy z pewnym reżyserem dostaje od niego sporą sumę dolarów, by spełnić swoje marzenia. 

Pech lub szczęście chce, że Izzy marzy o tym, by zostać aktorką i trafia na casting, w którym reżyserem jest właśnie wspomniany darczyńca (świetna rola Owena Wilsona). To spotkanie jest uroczo krępujące dla zebranych, a do łez doprowadzić może każdego widza!

Okazuje się, że reżyser nie tylko ma żonę i dzieci, ale już kilka razy bawił się w Świętego Mikołaja - jeśli wiecie co mam na myśli. Tajemnica zostałaby tajemnicą, gdyby nie te same teksty w łóżku przystojnego blondyna i świat, który w efekcie jest mały jak orzeszek. I nie przez przypadek używam akurat tego określenia! 

Film został ujęty w przyjemną ramę wywiadu, którego udziela obecnie znana aktorka Isabella Patterson, kiedyś Izzy i "Iskra". W tej roli cudowna, urzekająca Imogen Poots wprowadza nas w swój świat - szczery do bólu, a przy tym trochę naiwny, ale też ciepły i zabawny. Gdzieś w tle przemyka mój ulubiony, rozbrajający Rhys Ifans, a także Jennifer Aniston w idealnie dla niej napisanej roli pani psychoterapeutki. Momentami to Aniston kradnie Poots ten film!



Film Bogdanovicha zderza bogaty, trochę cyniczny i zblazowany, a przy tym znudzony świat twórców filmowych i mężów swoich bogatych żon z prostym, ale otwartym i szczerym patrzeniem na życie dziewczyny, która wierzy w marzenia i ich spełnianie, bo bez nich czym byłoby życie? "Iskra" wierzy w przesądy i wierzy w szczęście i otwarcie się do tego przyznaje - nie wiem, czy dzisiaj są jeszcze osoby, które przyznałyby się do tego. 

Marzenia są takie niedzisiejsze - ten film przekona Was, że czasami warto marzyć i iść za głosem serca.

Bezkompromisowość, inteligencja, humor plus ŚWIETNE: muzyka, aktorstwo i dialogi - to wszystko znajdziecie w tej komedii pełnej pomyłek i nieoczekiwanych zdarzeń, spotkań, kolacji czy śniadań. Reszta to Wasz głośny śmiech na sali, a więc zapraszamy do kina - w te upały to wybór jedyny!

PS Na wakacjach obejrzałam ten film jeszcze raz w małym nadmorskim kinie, co miało swój klimat i utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest to naprawdę dobry film!
Bo... śmiałam się tak samo głośno (może tylko w trochę innych miejscach) a fabuła po raz kolejny mnie wciągnęła.



Dziewczyna warta grzechu
Reżyseria: Peter Bogdanovich
Występują: Imogen Poots, Owen Wilson.
MONOLITH FILMS
1'33''