wtorek, 18 listopada 2014

Kosogłos, czyli walka o utrzymanie uwagi widza





Od czasów Harry’ego Pottera i podzielonej na dwie połówki jego ostatniej filmowej części z lekkim przymrużeniem oka podchodzę do kolejnych kontynuacji części następnych (twórcom chyba się mnoży w oczach od ilości dolarów, które mogą zarobić, kręcąc swoje filmy na części! Nieładnie i chciwie bardzo, dziwne, że jeszcze nikt z „Piły” ich nie ukarał).

„Władca Pierścieni” już dość mocno nadszarpnął cierpliwość i wytrzymałość widza, tak samo jak seria „Matrixów”, a „Hobbit” idzie i idzie, a Smocza góra wciąż daleko (damy radę z kolejnymi podejściami?! Przynajmniej w tym wypadku efekty specjalnie wynagradzają długie oczekiwanie).


Tym razem do kina trafia kolejna - trzecia - odsłona przygód Katniss Everdeen (podzielona na 2 części!). Poznaliśmy ją 2 lata temu, gdy do kin weszły „Igrzyska śmierci”. Adaptacja poczytnej książki science-fiction dla młodzieży miała już swoich fanów, a film tylko wzmógł zainteresowanie autorką, jej powieścią i bohaterami z miasta Panem. „Igrzyska śmierci” wdarły się przebojem do kin i zakręciły w głowach milionom, mnie również. To było nowe, świeże, oryginalne kino, a przede wszystkim zapraszało mnie do całkowicie wykreowanego świata, którego nie znałam. Pachniało tajemnicą i niebezpieczeństwem, a w kinie wyglądało efektownie i czarująco. Cały film umiejętnie trzymał mnie w napięciu od początku do końca i nawet patetyczne mowy czy krzyki Katniss nie osłabiły przesłania o sile miłości i lojalności. To wszystko było wiarygodne i uwierzyłam. Podziwiałam odwagę Katniss i obserwowałam jej z góry skazany na porażkę los. Z obawą śledziłam losy rządu, który na pewno nie przypominał demokratycznego. A kreacja bezwzględnego i surowego prezydenta o nazwisku Snow, którego zagrał Donald Sutherland, to dopiero postać i aktorski popis – uwielbiam na niego patrzeć i go słuchać! Nie wiem czemu to zło tak kręci?! Poznawanie i odkrywanie świata kolejnych dystryktów wciągnęło mnie bez reszty, a obserwowanie aktorów: Jennifer Lawrence, dla której ta rola była przepustką do świata wielkiego kina, nieżyjącego już Philllipe’a Seymour’a Hoffman’a czy zabawnego Woody’ego Harrelsona i ironiczną Elisabeth Banks – sprawiło niesamowitą przyjemność. Technicznie obrazowi nic nie brakowało i wciąż nie brakuje, czasami po prostu wyczerpuje się temat.



„Igrzyska śmierci” to jedna wielka gra. O przetrwanie. O przekonania. O widza. W pierwszej części Katniss wygrywa głodowe igrzyska, pokonuje system (a przynajmniej tak jej się wydaje) i ratuję swoja siostrę, rodzinę, przyjaciół. Pierwsza część wygrała też w kinach. Zaskoczenie zrobiło swoje – kinomani wzięli szturmem kina, kupili bilety i obejrzeli. Kolejne części mają z definicji trudniej. Nie ma taryfy ulgowej, nie ma zaskoczenia, jest potrzeba, by to co nas raz przyciągnęło do kina, zrobiło to jeszcze raz, ale mocniej.

Widowiskowe „W pierścieniu ognia” teoretycznie miały w  sobie to coś i znowu się udało, ale... było to już tylko, a może aż wprowadzenie do kolejnego odcinka, który trochę powielił fabularne wątki z pierwszego. Nie ma zaskoczenia, nie ma świeżości, ale musze przyznać, że energia była, chociaż może wzięła się bardziej z efektów specjalnych i atrybutów naokoło bohaterów (bo czego tam nie było na tej arenie: ogień, do tego przemarsz wojsk, czyli parada zwycięzców). Znowu mamy walki na arenie, a wcześniej trening. Prezydent Snow zmusza Katniss do bycia twarzą systemu i nie daje jej wyboru – grozi śmiercią najbliższych. Jest to środkowy, przełomowy moment całej powieści i filmu. Wokół szerzą się zamieszki, a Katniss nie ma wyjścia i zgadza się na warunki prezydenta, na koniec dochodzi do wielkiej bitwy i strzału Katniss, która trafia w pole siłowe, a to skutkuje tragedią. 



„Igrzyska śmierci” od samego początku pięknie i brutalnie pokazują romans polityki z marketingiem i agitacją w mieście Panem. Bardzo wiele rzeczy jest tam tworzone na pokaz ku rozrywce tłumu. Przemowy są wymyślane i cedzone co do słowa, bo każde ma znaczenie. Prawda ukryta jest gdzieś na przedmieściach, a system kreuje sam siebie na dobrego i sprawiedliwego ojca Boga w postaci prezydenta Snow’a. Muszę przyznać, że ten polityczny aspekt całej serii podoba mi się najbardziej. Może dlatego, że niesie ze sobą element komiczny, a przy okazji przypomina mi to, co czasami dzieje się w polityce współcześnie. „

Kosogłos” zaczyna się w momencie, gdy sequel się kończy, a dokładniej urywa się. Plan Katnis się nie powiódł, doszło do zamieszek i spalenia miast-dystryktów. Zginęło wielu ludzi. Katniss dochodzi do siebie mając za przyjaciela poczucie winy i tęsknotę za Peetą. W Panem został prezydent i jego podwładni (a także kilku zwycięzców, przyjaciół Katniss ). Reszta albo chowa się po spalonych dystryktach, albo uciekła i ukrywa się planując rewolucję i przeciwstawienie się władzy autokratycznego Kapitolu. Katnis ma zostać twarzą, dosłownie i w przenośni, nowej rewolucji. Ukrywa się i działa pod rządami Pani prezydent (w tej roli Julianne Moore). Wracają znani z poprzednich części bohaterowie… próbująca radzić sobie z bezbarwnym kostiumem i brakiem peruk Effie, od dawna po raz pierwszy trzeźwy Haymith, czy ważący słowa Plutarch. Wszyscy staną do walki o odbicie Panem z rąk despoty Snowa. Ale najpierw trzeba przekonać tłum, że rewolucja jest słuszna, wobec tego potrzebne są materiały marketingowe, które zbiera ekipa filmowa, a Katniss odwiedza spalone rodzinne strony. Trwa przygotowywanie do ostatecznej walki – tak mogę opisać ten kolejny odcinek „Igrzysk śmierci”. Niewiele się dzieje mamy dużo więcej scen statycznych, kontemplacyjnych, w trakcie których oglądamy wraz z głównymi bohaterami zniszczenia po ostatniej bitwie. Katniss próbuje odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości i decyduje, czy chce zostać twarzą nowego powstania. Ta część też niestety dochodzi do pewnej ściany i urywa się – musimy czekać na ostatnią. Nie lubię tego zabiegu, bo nie po to idę do kina, by czekać rok na zakończenie akcji, ale jak widać taki ostatnio trend kontynuacji.



Jak najnowsza część wypada na tle dwóch poprzednich? Całkiem nieźle, aczkolwiek świeżość już nie ta, bohaterowie wciąż interesujący, ale jakby mniej zabawni. Technicznie jest to wciąż ten sam obraz, który znamy. Aktorsko też (jak zwykle świetni Hoffman, Harrelson czy Lawrence). Mamy bardzo ładne zdjęcia, do tego nastrojowa muzyka – to się ładnie komponuje. Jeśli chodzi o scenografię, to brakowało mi w tym wszystkim trochę więcej wiarygodności, bo nie kupuję pięknych, wyczesanych włosów Katniss (w końcu żyją pod ziemią!) i takiej czystości bohaterów. Z fabułą miałam problem, bo momentami lekko mnie znudziła (brakowało mi trochę fajerwerków, które były do tej pory w każdej części, ale to, jak kto lubi), a niektóre patetyczne teksty tym razem raziły, za to bardzo podobały mi się jak zwykle nawiązania do polityki i reklamy (marketingowe tworzenie pięknego obrazu nowej rewolucji - cudowne!). „Kosogłos” to solidne kino rozrywkowe, które fanom całej serii na pewno będzie się podobało. Ja stoję gdzieś po środku. Doceniam technikę, aktorstwo, wizję, ale zauwazyłam pewne niedociagnięcia. Zostanę wierna pierwszej części, a na zamknięcie całości będę czekała tak czy inaczej, bo zmusili mnie do tego scenarzyści :) albo inaczej - sprytnie namówili.



Igrzyska śmierci. Kosogłos, część 1
Reżyseria: Francis Lawrence
Występują: Jennifer Lawrence, Phillipe Seymour Hoffman, Woody Harrelson, Liam Hemsworth, Donald Sutherland, Julianne Moore.
Forum Film Poland
2'5''

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz