Zbliża się czas, który –
nie ukrywam – bardzo lubię... i nie jest to związane z premierą najnowszej części Gwiezdnych Wojen! Chodzi o ŚWIĘTA, ŚWIĘTA I JESZCZE RAZ ŚWIĘTA. W telewizji
„Kevin sam w domu”, na stole mnóstwo jedzenia, w głowie w końcu chwila
wytchnienia. Wokół spokój i trochę wolnego czasu, by bezkarnie pooglądać
świąteczne filmy (zmęczenie wywołane odpoczywaniem nie pozwala na nic innego).
Gdy już objedzona siadam, a właściwie kładę się na kanapie, to najpierw bez
patrzenia sięgam po „To właśnie miłość” i właśnie bez patrzenia trafiam na ten
film od razu!
Londyńczycy na chwilę przed świętami potrafią być boscy, zabawni,
ironiczni, ale też ciepli i kochający! Uroczo napisane, inteligentnie wyśmiane,
bosko zagrane, a do tego nie przekroczono granicy kiczu czy przesady –
uwielbiam ten film i oglądam go przynajmniej raz do roku. Dla Hugh Granta,
Colina Firtha, Emmy Thompson czy Alana Rickmana i całej oprawy (muzyka, montaż).
Drugą moją świąteczną propozycją na święta jest „Zły Mikołaj”, czyli Billy Bob
Thornton zupełnie zmienia oblicze Świętego na rzecz pijaka i palacza, który nie
lubi dzieci, ale lubi śnieżynki. Okazuje się, że Mikołaj może być ludzki,
zabawny, złośliwy i seksowny!
Dobre kino, które trochę szarpie wizerunek
Świętych Mikołajów – i dobrze! Trzecią
moją propozycją są „Listy do M”, czyli polski odpowiednik obrazu „To właśnie
miłość”. Nie patrzcie tylko na część drugą, bo „Listy do M 2” to stracona
szansa na sequel. Ja zostaję więc przy „jedynce”, która miała wszystko to, co
potrzebne: ciepło, ironię, niebanalność i urok. Ciekawi bohaterowie w dobrych
rolach Adamczyka, Karolaka, Dygant na chwilę przed świętami szukali przyjaźni,
miłości, swojego miejsca na ziemi w ten magiczny czas.
Wspominam o tych filmach dlatego, że do kin trafił właśnie kolejny świąteczny obraz.
„Kochajmy się od
święta” na pierwszy rzut oka nie różni się od innych sobie podobnych produkcji.
Oto rodzina Cooperów ma spotkać się jak co roku przy wigilijnym stole. Każdy z
nas to zna. Rodzinna wigilia, spotkanie z dawno niewidzianymi wujkami,
babciami, itp. Z tą różnicą, że Cooperowie nie za bardzo chcą się spotkać. Jest
kilka powodów. Głowy rodu Cooperów (Keaton i Goodman) myślą o rozstaniu, ale
jak tu powiedzieć dzieciom o takim pomyśle po 40 latach małżeństwa i to akurat
w święta? Dzieci z kolei – syn i dwie córki - nie mogą ułożyć sobie życia.
Jedna z córek nie umie zbudować relacji i na wigilię zaprasza przygodnie
poznanego mężczyznę, druga nie ma kogo zaprosić, bo jest sama, a syn właśnie
stracił pracę. Żadne z nich nie jest zadowolone ze swojego życia. Każde chciałoby
wieść życie innej osoby – siostry czy brata, koleżanki czy kolegi.
To historia
rodzinna stara jak świat: wymuszone spotkanie przy świątecznym stole zamienia
się w chwilę niosącą znaczenie i zamieniającą sztuczny uśmiech w prawdziwy, a
pozory w szczerość. Czasami takie chwile są po to, byśmy docenili to, co mamy
wokół siebie i często takie chwile mają miejsce właśnie przy świątecznym stole.
„Kochajmy się od święta” to jednak wbrew pozorom bardzo smutny, wręcz momentami
przygnębiający film! Pamiętajcie o tym, wybierając się na niego do kina. To
film ku refleksji, ale na szczęście scenarzyści nie pozbawili go złośliwego,
czarnego humoru, który buduje większość inteligentnych, pięknych scen w tym
filmie! A co do samej konstrukcji – nie jest to może najlepszy obraz o
świętach, ale ma swoje mocne momenty i sceny komediowe, w trakcie których śmiałam
się w głos!
To kino na pewno niebanalne, trochę za długie i miejscami może zbyt
romantyczne i przewidywalne, ale też ciepłe i mądre, więc summa summarum
wychodzi na plus. Po wyjściu z kina długo zastanawiałam się, dlaczego Oni umieją
robić takie filmy, a my nie??? Nawet jeśli ten film ma swoje wady, to chcę,
żeby takie filmy powstawały w Polsce. W czym tkwi jego siła? W scenariuszu,
dialogach, aktorstwie i reżyserii? Czy to za dużo dla nas? Nie sądzę, bo
pokazały to „Listy do M”.
Kochajmy się od święta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz