Nigdy nie byłam wielką
fanką Gwiezdnych Wojen i nie czekałam tak jak wierni fani na ich najnowszą
odsłonę, aczkolwiek im bliżej premiery, poczułam lekką ekscytację i drżenie w
filmowym sercu. Uda się czy się nie uda? Abrams wyjdzie z tego starcia z legendą
i kultem na tarczy czy z tarczą? Pierwsze zagraniczne recenzje są obiecujące,
pochlebnie o nowym dziele J J Abramsa piszą „Variety” i pierwsi fani na
Twiterze, którzy obejrzeli gwiezdny spektakl. Podobno Steven Spielberg razem z
George’a Lucasem (siedzieli obok siebie) bili brawo po zakończeniu filmu! Ich
reakcja mnie przekonuje!
To była
rewolucja!
Moja przygoda z Gwiezdnymi
Wojnami zaczęła się dobre kilkanaście lat temu, kiedy jeszcze wypożyczało się
filmy na kasetach VHS z wypożyczalni kaset video. Tak, tak – były takie
instytucje, dzięki nim i zaprzyjaźnionej gryfińskiej wypożyczalni obejrzałam
najlepsze filmy mojego życia. „Piknik pod wiszącą skałą”, „Tajemnica morderstwa
na Manhattanie” czy właśnie „Gwiezdne Wojny”. Pamiętam, że wypożyczyłam od razu
trzy części (oczywiście mam na myśli te oryginalne, pierwsze GW wyreżyserowane
przez George’a Lucasa i dwie następne części wyreżyserowane już przez dwóch innych reżyserów, którzy kontynuowali styl i wizję Lucasa). Usiadłam na podłodze przed moim niewielkim telewizorem
i nie wstałam przez kilka kolejnych godzin – obejrzałam od razu wszystkie trzy
części. Po prostu wciągnęła mnie ta historia, ten kosmiczny, zupełnie inny
świat i odpłynęłam, znikając w czasoprzestrzeni. Nie wiem, gdzie byłam te kilka
godzin, ale pamiętam, że zrobiło to na mnie ogromne wrażenie! „Gwiezdne Wojny”
(potem z dodanym tytułem „Nowa nadzieja”). „Gwiezdne Wojny. Imperium
kontratakuje” i „Gwiezdne Wojny. Powrót Jedi”. Nikt nie zrobił wcześniej
niczego takiego. To była rewolucja – świat zwariował na punkcie Star Wars, na
punkcie zwierzaków ze Star Wars, robota R2-D2 i Harissona Forda, który jako Han
Solo uwodził i bawił – to wszystko razem było bosko perfekcyjne i nie z tego
świata.
Moc
przyciąga
Ciemna Strona Mocy i
pieniądza kusi i w 1999 roku George Lucas zdecydował się na kontynuację
gwiezdnej sagi i próbował opowiedzieć kinomanom o czasach sprzed wydarzeń w
pierwszych GW, ale próba się niestety nie udała – to była gorzka pigułka do
przełknięcia dla fanów GW i pewnie samego Lucasa. Był to bardzo niedobry film z
Natalie Portman, Ewanem McGregorem, a nawet Liamem Neesonem. Mimo to powstały jeszcze
dwie kontynuacje i fani musieli sobie z tym poradzić, dlatego gdy ktoś rzucił w
przestrzeń informację, że JJ Abrams zabiera się za nowe Gwiezdne Wojny, świat
filmu zadrżał w posadach.
Twórca
JJ Abrams zaczynał w
serialach. Jest odpowiedzialny m.in. za reżyserię „Zagubionych” czy serialu
„Biuro”. Dla mnie na mapie filmowej pojawił się dopiero w 2009 roku, gdy przywrócił
do łask i do kina serialowego „Star Treka”, nadając mu nowy wyraz, humor i styl
świetnego kina science-fiction. Gdzieś po drodze była „Mission Impossible III”
z Tomkiem Cruisem, kolejny kinowy (równie dobry) „Star Trek” i nie można
powiedzieć, żeby JJ Abrams zrobił dużo filmów, ale jak już robi, to jest to
zazwyczaj kino nie z tej ziemi (pod względem gatunku i efektu).
Gwiezdne
Wojny. Przebudzenie mocy?
Świat już widział. Polacy już widzieli, a ja jeszcze nie. Film trwa prawie dwie i
pół godziny. Muzykę do niego stworzył oczywiście John Williams, a wyprodukowały
go studia: Bad Robot, LucasFilm i Walt Disney. Zobaczycie w nim starych,
dobrych znajomych, czyli Hana Solo (Ford) i księżniczkę Leię (Fisher), a także
Luke’a Skywalkera (Hamill). Będą też nowi bohaterowie, a wśród nich Oscar Isaac, na którego występ czekam. Oczywiście nie mogę się też doczekać
spotkania ze starym, dobrym Hanem Solo i jego futrzakiem! Zastanawiam się też,
czy pojawi się mistrz Yoda?! Oczekiwania są ogromne, jak im sprostać? Każdy z
nas ma swoją wizję tamtego świata i tamtych bohaterów, a to będzie wizja
Abramsa – pamiętajcie o tym i Niech Moc Będzie z Wami!
Gwiezdne Wojny. Przebudzenie mocy
Reżyseria: JJ Abrams
DISNEY
2'15''
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz