Muszę przyznać, że z niecierpliwością czekałam na drugi film
Borysa Lankosza. „Rewers” mnie przyjemnie zmroził, a że uwielbiam kryminały,
więc połączenie Lankosza z Miłoszewskim wydawało mi się spełnieniem marzeń! Ale
jak to bywa z marzeniami, czasami lepiej, by zostały tylko marzeniami. Na
szczęście nie w tym wypadku!
Od razu się przyznam, że „Ziarno prawdy” to jedyna książka
Miłoszewskiego, której jeszcze nie przeczytałam i chyba dobrze zrobiłam. Na
pokaz prasowy poszłam więc wolna od kontekstu literackiego tylko z pewnym
wyobrażeniem klimatu słów prozy Miłoszewskiego i z głową pełną popapranego
Teodora Szackiego (oj siedzi mi w głowie z „Uwikłania” i ostatniego „Gniewu”).
I?
I od pierwszych minut zakochałam się w brutalnym, butnym i
aroganckim Szackim w ciele Roberta Więckiewicza. Według mnie obsadzenie właśnie
jego w tej roli było najlepszym wyborem! Nie zawsze postać stworzona na papierze
dobrze wygląda w realu, ale Więckiewicz dorzucił wiele od siebie i stworzył
swoją wersję Szackiego. Wypluwał z siebie na swój sposób teksty, które znamy z
książki i to pasowało. Odnalazł się w roli prokuratora, a określenia seksista i
cham jakoś od razu przypasowały zwłaszcza na tle toksycznej relacji Szackiego z
młodą lokalną dziewczyną (w tej roli Aleksandra Hamkało). Do tego trzeba dodać,
że Szacki vel Więckiewicz jest cholernie zabawny. Cały film zresztą jest zrobiony
z lekkim przymrużeniem oka i dystansem do postaci i tego o czym opowiada, co
pozwala nam momentami zaśmiać się naprawdę głośno.
Muszę przyznać, że od pierwszego trupa i spotkania z Szackim
historia z Sandomierza (zabrzmi to może upiornie) złapała mnie za rękę i nie
chciała puścić. Lankosz prowadził mnie cały czas lekko strasząc. Mroczny klimat
prosto z książki unosi się nad całym filmem. Fabuła rozwija się powoli, całkiem
przyjemnie wciągając nas w kolejne zakręty historii rytualnego mordu. A
przynajmniej wszystko wskazuje na to, że był rytualny. Pierwszą ofiarą jest bowiem
kobieta, która została zamordowana według rytuału ortodoksyjnych Żydów. Duchy
przeszłości wracają do Sandomierza, bo to właśnie tam w XIII wieku osiedlili
się Żydzi. Nad miasteczkiem unosi się mara polsko-żydowskich relacji. A jak to
mówią kilkakrotnie bohaterowie filmu: w każdej legendzie jest ziarno prawdy.
Małe miasto, tamtejsi ludzie i wielkomiejski prokurator – to musi bawić albo
starszyć, w tym wypadku mamy jedno i drugie.
Naprawdę wiele jest scen w tym filmie, które mi się
podobały (plus rola Jerzego Treli). Było też kilka niedociągnięć (może choćby skróty względem książki;
wiem z opinii innych) czy małe niedociągnięcia w scenariuszu, albo niewyraźna Magdalena Walach (w roli koleżanki po fachu Szackiego), ale „Ziarno
prawdy” to porządnie zrobiony film. Nie można go wychwalać pod niebiosa, ale
można się na niego wybrać do kina i nie będzie to czas stracony. Film Lankosza (drugi) to rozrywka i
kino środka, jakiego potrzebujemy. Ja potrzebuję, bo bawiłam się na tych
kryminalnych zagadkach Szackiego naprawdę dobrze.
„Ziarno prawdy” to prawdziwy kryminał z jajem i dobra
ekranizacja powieści Miłoszewskiego, który zresztą był współautorem scenariusza. Wczoraj odebrał Paszport Polityki i popełnił podobno jakieś niefortunne słowa, o których mówi dzisiaj cała Polska. Może czasami lepiej pisać, niż mówić... "milczenie bywa złotem" tak samo jak w każdej legendzie ukrywa się "Ziarno prawdo".
PS Zwróćcie uwagę na muzykę w tym filmie (mój ulubiony Abel), zdjęcia i czołówkę (grafika przykuwa uwagę).
Ziarno prawdy
Reżyseria: Borys Lankosz
Występują: Robert Więckiewicz, Jerzy Trela, Magdalena Walach, Krzysztof Pieczyński
Muzyka: Abel Korzeniowski!
110''
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz