„Hobbit. Bitwa pięciu armii” to naprawdę zjawiskowy spektakl
w stylu Petera Jacksona. Facet wie jak nas przyciągnąć przed ekran (robi to już
6 razy, wliczając w to „Władcę pierścieni”). Sztuką było też niewątpliwie z małej
książeczki Tolkiena zrobić trzyczęściowy serial pt. „Hobbit” i z każdego
popłynęła kasa (sprytne). Pod tym względem Peter Jackson jest czarodziejem
niczym Gandalf Szary (z niczego wyczarował coś).
W „Bitwie pięciu armii” wracamy do Śródziemia i kończymy to,
co zaczęliśmy. Trzeba zabić smoka, rozporządzić złoto i rozprawić się z czyhającym
za bramą złem w postaci Orków i zbliżającej się złowrogo wyglądającej przyszłości.
Niedługo, bo za 111 lat, Gandalf poprosi Frodo, by poszedł z nim na wyprawę we „Władcy
pierścienia”.
Hobbit zrobił swoje, ale wciąż nie może opuścić służby, bo gorączka
złota toczy pewnego krasnoluda, elfy też chcą uszczknąć trochę ze skarbu, a
ludzie chcą przetrwać. I tak toczy się bitwa między gatunkami, rodami a
ambicjami i oczekiwaniami. Mimo to koniec końców staną razem do jednej wojny,
by ratować życie, stawiając czoło armii potworów.
Na samym początku miałam wrażenie, że nic się w tym trzecim „Hobbicie”
nie dzieje. Nie wiedziałam, czemu grupa krasnoludów mimo świadomości, że smok
jest już zabity, wciąż siedzi w twierdzy ze złotem. Jaki był tego cel?!
Utkwiliśmy wraz z Bilbo w tej smoczej górze, patrząc na rozwój wypadków. Dopiero
potem zaczyna się coś dziać.
Wszyscy zmierzają pod górę. Inne krasnoludy, elfy i orki. Zaczyna
być tłoczno i przyznam, że ładnie to wyglądało. Jackson potrafi pięknie „malować”
na ekranie walkę. Momenty głównej, decydującej bitwy są majestatyczne i
zjawiskowe – poruszyły mnie (szkoda, że było tych fragmentów tak mało, za mało!).
Do tego ten bajeczny krajobraz!
Niestety irytowały mnie tym razem niektóre patetyczne,
romantyczne fragmenty, np. chwile wyznań kochanków. Może były za długie? Zabawne
były też niektóre zwroty akcji całkiem niewiarygodne, tu mam na myśli pewne
podskoki Legolasa. Momentami brakowało mi też samego Bilbo, bo reżyser jakby
zostawiał go czasami gdzieś na stronie, zajmując się innymi bohaterami, a to w
końcu o nim film, a może nie?! Może zwyczajnie było za mało tematu, by opowiadać
o tym aż przez trzy filmy?! Przyjemny element, który nieustannie towarzyszy zmaganiom
bohaterom „Hobbita” to humor. Był i w tej części – zabawny, z dystansem
traktujący powagę sytuacji.
Całościowo oczywiście film się broni. Technicznie jest
świetnie zrobiony. I tylko nie ma w tym już świeżości, oryginalności,
zaskoczenia, jest za to sentyment do bohaterów, który zawsze w fanach Tolkiena
będzie.
Muszę przyznać, że na początku trochę mi się nudziło, ale
już pod koniec nie mogłam oderwać wzroku. Nie muszę nic mówić, bo i tak
będziecie chcieli to zobaczyć. Piękna jest ta bitwa, ale dobrze, że to już
koniec…
Hobbit. Bitwa pięciu armii
Reżyseria: Peter Jackson
Występują: Ian McKellen, Martin Freeman, Richard Armitage i inni.
FORUM FILM POLAND
2'24''
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz