Moją reakcję na to, co widziałam w kinie na seansie drugiej części "Listów do M", można porównać do połączenia kpiącej minki Macieja Zakościelnego ze zdjęcia powyżej z dużymi oczami sarny robionymi na tym samym zdjęciu przez Martę Żmudę dwóch nazwisk (drugiego nie pamiętam).
"Listy do M" powracają, czyli robimy powtórkę przeboju sprzed lat, ale zmieniamy reżysera, dorzucamy gwiazdy i nie mamy pomysłu na historię, więc mieszamy trochę telenowelowych dramatów i liczymy (kasę i widownię) - może się uda.
Cóż - nie udał się ten świąteczny powrót. Dlaczego?
Nie będę opisywała Wam fabuły, bo zdradziłabym Wam WSZYSTKO, a o nowych wątkach lepiej nie wspominać.
1. Scenariusz
Pierwsza część miała jeszcze jakąś historię (i podkreślę, że bardzo mi się ona podobała, jak i cały film "Listy do M."). Druga jej po prostu nie ma, a co ma? Przegląd bohaterów, współczesnych celebrytów. Jak w wideoklipie migają nam przed oczami... Maciej Stuhr, Małgorzata Kożuchowska, Roma Gąsiorowska, Maciej Zakościelny, wspomniana Marta Żmuda, Paweł - dawno niewidziany w kinie - Małaszyński, Wojciech Malajkat czy Tomasz Karolak. Nie mogę powiedzieć, że bez ładu i składu, ale bez pomysłu na powiedzenie czegoś sensownego i czegoś ciekawego o bohaterach, których już PRZECIEŻ dobrze znamy. Nie twierdzę, że to łatwe, ale chyba po to robi się drugą część?!
"Powtórki z dobrze znanej rozrywki" bywają miłe, ale są szalenie trudną sztuką, by tym samym tematem na nowo zaciekawić widza, zaintrygować, wzruszyć i poruszyć, wstrząsnąć. Nie udało się to twórcom "Listów do M 2".
2. Reżyseria i aktorstwo
Aktorzy robią co chcą, tak jakby reżysera na planie nie było, a według listy płac był i to Maciej Dejczer, twórca "Bandyty", ale też serialu "Magda M". Scenariusz to jedno, ale aktorstwo w tym filmie to nierówna walka... Piotr Adamczyk to dobry aktor i w porównaniu z nim Pan Zakościelny wypada niestety bardzo jak bohater bajki "Pinokio" - każdy chciałby być aktorem, tak jak Pinokio chciał być chłopcem, ale nie każdy jest.
Całą aktorską sytuację ratuje Tomasz Karolak, który w roli Złego Mikołaja Mela sprawdza się zawodowo - nie sądziłam, że to kiedyś powiem! To On ratuje cały ten film! Gdyby można było, to pewnie montażysta w każdej minucie filmu wpasowałby wątek z Mikołajem, ale może w takim razie rozsądniej byłoby po prostu zrobić film właśnie o nim, miast wyciągać z szafy wszystkich, których mamy.
Zaskakująco najlepsze role w tym filmie grają debiutanci, np chłopczyk grający syna Mikołaja Mela. Są naturalni, grają bez maniery i naprawdę wierzą w to, co mówią. Reszta jest niestety sztywnym, papierowym banerem reklamowym, do którego przyczepili się wszyscy sponsorzy filmu - a jest ich trochę.
3. Product placement, czyli ZARABIAMY!
Najlepiej obsadzony w tej historii jest PRODUCT PLACEMENT, czyli sklepy, zakupy i JEDNO warszawskie centrum handlowe, bo przecież wszyscy przed świętami spędzają swój czas w centrum handlowym. To tam w wigilię znajdą... owieczkę, która prowadzi do serca dziewczyny, wypiją kawę z ukochaną, zrozumieją kogo kochają i zaczną w końcu zmieniać swoje życie :)
"Dwójce" niestety brakuje trafnych, inteligentnych i śmiesznych dialogów, ciepłego klimatu świąt i ich niebanalnej oprawy. Nic tu już nie zaskakuje, wszystko jest na siłę, a romantyzm upadł, by wznieść się na poziom grającego na trąbce pod oknem ukochanej Macieja Zakościelnego - to dopiero upadek!
ALE...
Ale nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej... jak wspomniałam wcześniej, sytuację ratuje wzruszający i ciepły wątek Złego Mikołaja i jego synka. Piotr Adamczyk, Agnieszka Dygant, Wojciech Malajkat, Maciej Stuhr - chociaż mało ICH, wciąż błyszczą w tym filmie pełnym gwiazd, tylko tak jakby słabiej niż w pierwszej części.
"Listy do M. 2" mają swoje dobre "momenty", ale są one zaledwie garstką tych, które tak mnie bawiły i wzruszały w "jedynce". Szkoda też, że niektórzy aktorzy, jak Piotr Głowacki czy Marcin Perchuć, dostali role, które nie pozwoliły im pokazać swoich aktorskich możliwości, a główne role grają aktorzy z seriali, na których może przyjemnie się patrzy, ale ciężko się ich słucha.
Są oczywiście w tym filmie też popularne piosenki, rytmy, które próbują nas porwać i starają się wypełnić braki fabularne - momentami skutecznie. Jest ładna Warszawa (chociaż wolę tę z "11 minut" czy serialu "Pakt" od tej cukierkowej), są wirujące na wietrze płatki śniegu, gdy potrzebny jest klimat, są też wątki bardzo melodramatyczne, które mają sprawić, że się wzruszymy. I to wszystko momentami działa, ale nie ma w tym uroku i jest wymuszone, a tego nie lubię - poczułam się oszukana.
PS I jeszcze jedno, są w tym filmie pewne nielogiczności, które odbierają mu wiarygodność... np. w pewnej słynnej warszawskiej kawiarni siedzi bohaterka filmu grana przez Agnieszkę Dygant i podchodzi do niej kelner... mimo że dobrze wiem - ja i reszta warszawiaków, że w tej kawiarni zawsze jest samoobsługa??? Nie wspominam już o bohaterach drugiego planu, którzy w jednej sekundzie biegną w jedną stronę, a potem nagle się wracają, bez powodu??? Albo taka sytuacja... śnieg na dworze... temperatura pewnie w okolicy 0, a bohaterowie siedzą na ławce w ogrodzie tylko z kocem???
Twórcy filmu piszą kolejne "listy do Mikołaja" o dużą liczbę widzów, a ja Was proszę - lepiej wydajcie te pieniądze na prezenty, kawę czy seans "Steve'a Jobsa"!
Listy do M 2
Reżyseria: Maciej Dejczer
Występują: Maciej Stuhr, Piotr Adamczyk, Tomasz Karolak i inni...
2'00''
KINO ŚWIAT
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz